niedziela, 27 października 2013

Rozdział siedemnasty

"CZŁOWIEK O DWÓCH TWARZACH" 



 "Był to Quirrell."

- Co?! - wykrzyknęli wszyscy.
- Wiedziałem, że on jest jakiś dziwny - powiedział James.

"- To pan?! - krzyknął Harry zduszonym głosem. Quirrell uśmiechnął się. 
 - Tak, to ja - powiedział spokojnie. - Zastanawiałem się, czy spotkamy się tutaj, Harry Potterze.
 - A ja myślałem, że... Snape..."

- My też myślelismy, że Snape - mruknał Łapa. - I czego się tak szczerzysz Evans? - dodał, widząc uśmiechniętą Lily. Wiedziała, że jej najlepszy przyjaciel, nie mógłby zabić jej syna.

 "- Severus? - Quirrell roześmiał się, ale tym razem nie był to jego zwykły nerwowy chichot, ale krótki, zimny i ostry śmiech. - Tak, Severus wygląda na takiego, prawda? Nieźle mieć takiego Severusa, który krąży po szkole jak wyrośnięty nietoperz. Kto by mógł podejrzewać tego b-b-biednego j-j-jąkałę, p-profesora Quirrella? 
 Harry nie mógł w to uwierzyć. To nie może być prawda, to jakiś podstęp albo żart."

- Ale przeciez Smarkerus, próbował go zabić - zawołał James.

"- Ale Snape próbował mnie zabić!"

 - No właśnie!

" - Nie, nie. To ja próbowałem cię zabić. Twoja przyjaciółka, panna Granger, zupełnie przypadkowo wpadła na mnie, kiedy biegła, żeby podpalić Snape'owi szatę. No wiesz, na tym meczu quidditcha. Przerwała mój kontakt wzrokowy z tobą. A już tak niewiele brakowało! Jeszcze parę sekund, a strąciłbym cię z miotły. Udałoby mi się to wcześniej, gdyby Snape nie mruczał przeciwzaklęć, żeby cię uratować.
 - Snape próbował mnie uratować?"

- Trzeba to gdzieś zapisać - mruknał Łapa.

 "- Oczywiście - powiedział Quirrell chłodnym tonem. - A jak myślisz, dlaczego chciał sędziować w następnym meczu? Tylko dlatego, żeby się upewnić, że nie zrobię tego po raz drugi. Śmieszne, doprawdy... I tak bym nic nie zrobił, bo na widowni był Dumbledore. A wszyscy inni nauczyciele myśleli, że Snape chce odebrać Gryfonom zwycięstwo! Nie przysporzyło mu to popularności... I po co to całe marnotrawstwo czasu, skoro i tak zabiję cię tej nocy? Quirrell strzelił palcami. W powietrzu pojawiły się grube sznury, które oplotły całe ciało Harry’ego."

Lily krzyknęła i od razu przykryla sobie usta dłonią. Bała się, tak bardzo się o niego bała.

 "- Jesteś za bardzo wścibski, Potter. Tacy długo nie pożyją. I po co włóczyłeś się po szkole w Noc Duchów? Musiałeś mnie zobaczyć na trzecim piętrze? 
 - To pan wpuścił tego trolla?
 - Oczywiście. Trolle to moja specjalność. Chyba widziałeś, jak urządziłem tego tam, w komnacie?"

- A wy podejrzewaliście Severusa - przerwała Lily. 


"Niestety, kiedy wszyscy biegali jak opętani po całym zamku, szukając trolla, Snape, który już zaczął mnie podejrzewać, poszedł prosto na trzecie piętro i przeszkodził trollowi zatłuc cię na śmierć. No i ten głupi trójgłowy pies... Nie udało mu się odgryźć Snape'owi nogi, a powinien to zrobić gładko. A teraz, Potter, siedź spokojnie. Muszę najpierw zbadać to interesujące zwierciadło."

- Jakie zwierciadło? - spytał z zaciekawieniem Łapa.

"Dopiero teraz Harry spostrzegł, co znajduje się za Quirrellem. Było to Zwierciadło Ain Eingarp. 
 - To lustro jest kluczem do odnalezienia Kamienia - mruknął Quirrell, przyglądając się uważnie ramie zwierciadła. - Ze też ten Dumbledore coś takiego wymyślił... No, ale nasz kochany dyrektor jest w Londynie... Kiedy wróci, ja będę już daleko.
 Jedyne, co przyszło Harry’emu do głowy, to odwrócenie uwagi Quirrella od zwierciadła."

- I w tym wypadku jest to najlepszy pomysł - potwierdził James.
- Jakby nie zauważył, to jest związany sznurami - warknęła Lily.
- To syn huncwota. Poradzi sobie - odparł Syriusz.

" - Widziałem ciebie i Snape’a w puszczy - wybełkotał."

- Och, tak, rozmawiajmy - odparł sarkastycznie Łapa.

 "- Zgadza się - rzekł beztrosko Quirrell, obchodząc lustro, by przyjrzeć się, co jest z tyłu. – Śledził mnie, próbując odkryć, jak daleko się posunąłem. Przez cały czas mnie podejrzewał. Chciał mnie nastraszyć... Mnie, który ma po swojej stronie lorda Voldemorta!..." 
 Wyszedł zza lustra i wpatrzył się w nie pożądliwym wzrokiem."

- Ciekawe co w nim widzi? - zastanawiał sę Remus.

 "- Widzę Kamień... przekazuję go mojemu panu i mistrzowi... ale gdzie on jest? 
 Harry natężył wszystkie mięśnie, ale sznury nie puszczały. Musi odwrócić uwagę Quirella od lustra... Quirrell nie może się skupić...
 - Ale przecież Snape sprawiał wrażenie, że mnie nienawidzi."

- Też chciałabym wyjaśnić tą kwestię - mruknęła Lily.

 "- Och, tak... Trudno powiedzieć, by darzył cię sympatią. Był w Hogwarcie razem z twoim ojcem, nie wiedziałeś o tym? Nie znosili się. No, ale nigdy nie życzył ci śmierci.
 - Parę dni temu słyszałem, jak pan szlocha ze strachu... myślałem, że Snape panu grozi...
 Po raz pierwszy przez twarz Quirrella przemknął cień strachu.
 - Czasami - powiedział - posłuszeństwo mojemu panu i mistrzowi sprawia mi... ee... pewną trudność... To wielki czarodziej, a ja jestem słaby i..."

- Voldemort jest słaby? A to ciekawe? - odparł James.

 "- To znaczy, że to on był z panem w tej pustej klasie? 
 - On jest ze mną wszędzie - odpowiedział cicho Quirrell. - Spotkałem go, kiedy podróżowałem dookoła świata. Byłem wtedy głupim młokosem, miałem zupełnie śmieszne poglądy na dobro i zło. Lord Voldemort pokazał mi, jak bardzo się myliłem. Nie ma czegoś takiego, jak dobro i zło, jest tylko władza i potęga..."

- To się nazywa motto życiowe - prychnął Syriusz.


"I mnóstwo ludzi zbyt słabych, by osiągnąć władzę i potęgę... Od tego czasu służyłem mu wiernie, choć nie była to łatwa służba. Był wobec mnie bezlitosny - tu zadrżał nagle - i chwała mu za to. Błędów łatwo nie wybaczał. Kiedy nie udało mi się wykraść Kamienia z podziemi Gringotta, był bardzo niezadowolony. Ukarał mnie... postanowił, że odtąd będzie mnie pilnował... 
 Harry przestał go słuchać. Przypomniał sobie swoją wyprawę na ulicę Pokątną... Jak mógł być takim głupcem? Przecież widział tam Quirrella, sam ściskał mu rękę w Dziurawym Kotle!"

- Pierwszy raz zetknął się z magicznym światem. To było w porządku - powiedziała Lily. Wszyscy uważali tak samo.

"Quirrell zaklął pod nosem. 
 - Nie rozumiem... Czyżby Kamień był wewnątrz lustra? Może powinienem je rozbić?
 W głowie Harry’ego trwała rozpaczliwa gonitwa myśli.
 W tej chwili pragnę tylko jednego, pomyślał, znaleźć Kamień przed Quirrellem. Więc jeśli spojrzę w lustro, ujrzę siebie, szukającego Kamienia... a to oznacza, że zobaczę, gdzie jest ukryty! Tylko... jak spojrzeć w lustro, żeby Quirrell nie zorientował się, co chcę zrobić?"

- Mądry chłopiec - pochwaliła ten pomysł rudowłosa.

 "Spróbował przesunąć się w lewo, dostać się jakoś przed lustro, ale tak, żeby Quirrell tego nie zauważył. Sznury oplatające mu nogi w kostkach były jednak zaciśnięte tak mocno, że zdołał tylko przesunąć się o kilkanaście centymetrów i przewrócił się. Quirrell nie zwracał na niego uwagi. Wciąż mówił sam do siebie. 
 - Co to lustro robi? Jak działa? Pomóż mi, mistrzu! I nagle, ku przerażeniu Harry’ego, rozległ się głos, który zdawał się wychodzić z samego Quirrella.
 - Użyj chłopca... Użyj chłopca... Quirrell odwrócił się do Harry’ego."

- Czy... czy to był... Voldemort? - spytał Peter jąkając się. Nikt mu nie odpowiedział, wszyscy byli przerażeni tą myślą.

 "- Tak... Potter... chodź tutaj. 
 Klasnął w dłonie, a sznury natychmiast opadły. Harry podniósł się.
 - Chodź tutaj - powtórzył Quirrell. - Spójrz w lustro i powiedz mi, co widzisz.
 Harry podszedł do niego."

- Po co? Uciekaj! - krzyknął Łapa.

 "Muszę kłamać, myślał gorączkowo. Muszę patrzyć w lustro i mówić, że widzę coś innego. 
 Quirrell stanął tuż za nim. Harry poczuł dziwny zapach, który zdawał się wydobywać z jego turbana. Zamknął oczy, zrobił jeszcze dwa kroki w kierunku lustra i otworzył oczy.
 Najpierw ujrzał swoje odbicie, blade i przerażone. Jednak w chwilę później odbicie uśmiechnęło się do niego, włożyło rękę do kieszeni i wyjęło czerwony kamień. Potem wyraźnie mrugnęło i włożyło kamień z powrotem do kieszeni, a kiedy to zrobiło, Harry poczuł, że coś ciężkiego wpadło do jego prawdziwej kieszeni. Trudno mu było w to uwierzyć, ale w jakiś sposób zdobył Kamień Filozoficzny."

- Co? - zdziwili się.
- Przecież tak się nie da - odparł Łapa. - Prawda?
- Nie jestem pewna. Musiałabym poszukać w bibliotece - odpowiedziała Lily.

 "- No i co? - zapytał niecierpliwie Quirrell. Harry zebrał w sobie całą odwagę. 
 - Widzę siebie ściskającego dłoń Dumbledore’a - wymyślił naprędce. - Ja... ja zdobyłem Puchar Domów dla Gryffindoru."

- Tylko na tyle cię stać? - spytał Syriusz z lekkim rozczarowaniem.

 "Quirrell znowu zaklął. 
 - Odejdź - powiedział.
 Harry odsunął się na bok i poczuł Kamień na swoim udzie. Czy uda mu się z nim uciec?
 Nie zdążył jednak zrobić nawet pięciu kroków, kiedy piskliwy głos przemówił ponownie, choć Quirrell nie poruszył wargami.
 - On kłamie... On kłamie...
 - Potter, wracaj! - krzyknął Quirrell. - Powiedz mi prawdę! Co tam zobaczyłeś? Głos znowu przemówił.
 - Ja z nim porozmawiam... twarzą w twarz..."

- Merlinie! Harry uciekaj stamtąd! - krzyknęła Lily. James patrzył to na nią to na książkę.

 "- Mistrzu, nie jesteś dość silny! 
 - Mam dość siły... do tego...
 Harry poczuł, jakby diabelskie sidła oplotły mu nogi. Nie mógł poruszyć żadnym mięśniem. Sparaliżowany, patrzył, jak Quirrell podnosi ręce i zaczyna rozwijać swój turban. Co to znaczy? Turban spadł na podłogę. Bez niego Quirrell wydał się nagle śmiesznie mały. A potem powoli się odwrócił.
 Harry byłby wrzasnął, ale nie mógł wydać żadnego dźwięku. Tam, gdzie powinien być tył głowy Quirrella, ujrzał twarz - najstraszniejszą twarz, jaką widział w życiu. Była kredowobiała, miała okropne czerwone oczy i szparki zamiast nosa, jak wąż."

Lily pisnęła z przerażenia, Peter lekko się trząsł, James i Syriusz zachowywali kamienne twarze, ale w środku bardzo to przeżywali, a Remus odsunął od siebie trochę książkę, jakby przerażało go to, co przeczytał.

" - Harry Potterze... - wyszeptała twarz. Harry chciał się cofnąć, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
 - Widzisz, co ze mnie zostało? - zapytała twarz. - Zaledwie cień i mgła... Pojawiam się tylko wtedy, gdy mogę wstąpić w czyjeś ciało... ale zawsze byli i są tacy, co użyczają mi swoich serc i umysłów... Krew jednorożca trochę mnie wzmocniła... na parę tygodni... widziałeś, jak Quirrell pił ją dla mnie w puszczy... Lecz kiedy zdobędę Eliksir Życia, stworzę sobie nowe ciało... własne... A teraz... dlaczego nie oddajesz mi Kamienia, który spoczywa w twojej kieszeni?"

- Skąd on wie? - zapytał James. Odpowiedziała mu cisza.

 "A więc wiedział. Harry nagle odzyskał czucie w nogach. Cofnął się. 
 - Nie bądź głupcem - warknęła twarz. - Lepiej uratuj własne życie i przyłącz się do mnie... bo inaczej skończysz tak, jak twoi rodzice... Umarli, błagając mnie o litość..."

- Ja... błagać... kogoś. To niedorzeczne - odparł James i przeczesał sobie włosy palcami.

" - KŁAMCA! - krzyknął nagle Harry."

- Dobrze Harry, broń naszej godności!
Lily cicho się zaśmiała.
 

"Quirrell szedł ku niemu tyłem, tak, aby Voldemort wciąż go widział. Upiorna twarz uśmiechała się szyderczo. 
 - Jakie to wzruszające... - syknęła. - Zawsze ceniłem męstwo... Tak, chłopcze, twoi rodzice byli dzielni..."

Wszyscy zamarli. Byli pewni, że za chwile usłyszą, jak zginęli Liy i James. 


"Najpierw zabiłem twojego ojca, walczył odważnie do końca..."

Z jednej strony ulżyło Jamsowi. Wiedział, że nie mógłby błagać Voldemorta o litość. Jednak z drugie strony cały czas panował ten niepokój.


"ale twoja matka wcale nie musiała umrzeć... próbowała cię ochronić..."

Lily wybuchnęła płaczem. James od razu ją przytulił. Sam miał łzy w oczach.
 

"A teraz oddaj mi Kamień, chyba że chcesz umrzeć na próżno. 
- NIGDY!Harry skoczył ku ognistym drzwiom. 
 - ŁAP GO! - krzyknął Voldemort i w następnej chwili Harry poczuł na swoim przegubie stalowy uścisk ręki Quirrella. Igła ostrego bólu przeszyła mu czoło i sięgnęła mózgu. Zawył z bólu i z całej siły szarpnął uwięzioną ręką. Ku swojemu zaskoczeniu poczuł, że Quirrell go puścił. Ból w głowie zelżał. Rozejrzał się nieprzytomnie, szukając wzrokiem Quirrella - ten kulił się w kącie, przyglądając się swoim palcom, które pokryły się bąblami."

- Niby dlaczego dotyk Harry'ego go pali? - spytał Łapa. Pozostali wzruszyli jedynie ramionami.

 "- Złap go! ZŁAP GO! - krzyknął Voldemort, a Quirrell rzucił się całym ciężarem na Harry’ego, zbijając go z nóg. Leżąc na posadzce, Harry znowu poczuł uścisk rąk Quirrella, tym razem na szyi, a ból w czole prawie go oślepił, lecz nie na tyle, by nie dostrzegł grymasu bólu na twarzy przeciwnika. 
 - Mistrzu! - zawył Quirrell - nie mogę go utrzymać. .. moje ręce... moje ręce..."

- O co tu chodzi? - mruknęła do siebie Lily. Na jej policzkach, było widać ślady łez.

"I chociaż nadal przygważdżał go do podłogi kolanami, puścił jego szyję i spojrzał na swoje dłonie - jakby poparzone do żywej kości i jaśniejące. 
 - A więc zabij go, głupcze, skończ z nim raz na zawsze! - zaskrzeczał Voldemort."

Wszyscy wiercili się na fotelach z wielkim zdenerwowaniem.

"Quirrell uniósł rękę, by rzucić śmiertelne zaklęcie, lecz Harry instynktownie złapał go obiema dłońmi za twarz... 
 - Aauuu!"

- Dobrze Rogasiątko! - wykrzyknął Łapa. James uśmiechnął się promiennie.

"Quirrell stoczył się z niego, a jego twarz również pokryły bąble. Harry zrozumiał: Quirrell nie mógł znieść dotyku jego skóry, bo sprawiało mu to straszliwy ból. I natychmiast dostrzegł w tym swoją jedyną szansę. 
 Zerwał się na nogi i złapał go mocno za rękę. Quirrell wrzasnął i zaczął się z nim szamotać - w głowie Harry’ego narastał ból - już go oślepił - słyszał tylko wrzaski Quirrella i wycie Voldemorta: „ZABIJ GO! ZABIJ GO!”, i jeszcze jakieś inne głosy, może wewnątrz głowy, wołające: „Harry! Harry!”"

- Może to Dumbledore przybył mu pomóc - powiedziała z nadzieją w glosie Lily.

 "Poczuł, że Quirrell wyrywa rękę z jego uścisku, że wszystko jest stracone... i zaczął się zapadać w ciemność... w dół... coraz niżej... i niżej... 
 Coś złotego błysnęło mu nad głową. Znicz! Chciał go złapać, ale ręce miał jak z ołowiu.
 Zamrugał. To wcale nie był znicz. To para okularów. Jakie to dziwne."

- Dumbledore - zawołali wszyscy razem.
- Dzięki Bogu - sapnęła Lily.

 "Znowu zamrugał. Pojawiła się uśmiechnięta twarz Albusa Dumbledore’a. 
 - Dobry wieczór, Harry.
 Harry wytrzeszczył oczy. A potem sobie przypomniał.
 - Panie profesorze! Kamień! To był Quirrell! Zdobył Kamień! Panie profesorze, szybko...
 - Uspokój się, kochany chłopcze, masz trochę przestarzałe wiadomości. Quirrell nie ma Kamienia.
 - Więc kto go ma? Panie pro...
 - Harry, uspokój się, proszę, bo pani Pomfrey zaraz mnie stąd wyrzuci.
 Harry przełknął ślinę i rozejrzał się. Zdał sobie sprawę, że musi być w skrzydle szpitalnym. Leżał w łóżku, w białej pościeli, a obok stał stolik, zastawiony czymś, co przypominało wystawę sklepu ze słodyczami."

- Czyli już po wszystkim? - zapytał zdezorientowany Peter.
- Na to wygląda - odpowiedział Remus.

 "- To prezenty od twoich przyjaciół i wielbicieli - powiedział rozpromieniony Dumbledore. - To, co się wydarzyło w podziemiach, jest ścisłą tajemnicą, więc, oczywiście, wie o tym cała szkoła."

- Chyba nigdy sie nie dowiem, jakim cudem plotki tak szybo się roznoszą - powiedziała Lily.


"Przypuszczam, że to twoi przyjaciele, panowie Fred i George Weasleyowie są odpowiedzialni za próbę przysłania ci tutaj sedesu. Zapewne uważali, że to cię rozbawi. Pani Pomfrey uznała to jednak za sprzeczne z wymogami higieny i skonfiskowała ów dar."

Wszyscy zaśmiali się.
- Rogasiu już wiem co ci dam, jak znajdziesz się znów w skrzydle szpitalnym - oznajmił Łapa i uśmiechnął się huncwocko. James patrzył na niego spod przymrużonych oczu.

 "- Jak długo tu jestem?
 - Trzy dni. Pan Ronald Weasley i panna Granger bardzo się ucieszą, że odzyskałeś świadomość. Bardzo się o ciebie niepokoili.
 - Ale, panie profesorze... Kamień...
 - Widzę, że trudno zająć twoją uwagę czym innym. No więc dobrze. Profesorowi Quirrellowi nie udało się odebrać ci Kamienia. Przybyłem na czas, żeby temu przeszkodzić, chociaż muszę przyznać, że sam radziłeś sobie zupełnie nieźle."

- Przecież to mój chrześniak. Musiał sobie poradzić - powiedział Łapa, jakby nie widział w tym nic nadzwyczajnego.

" - Pan tam był, panie profesorze? Dostał pan wiadomość przez sowę Hermiony?
 - Musieliśmy się minąć w powietrzu. Jak tylko dotarłem do Londynu, zaraz zrozumiałem, że powinienem być w miejscu, które dopiero co opuściłem. Zdążyłem wrócić i ściągnąć z ciebie Quirrella...
 - To był pan.
 - Bałem się, że przybędę za późno.
 - Mało brakowało... Czułem, że już dłużej nie wytrzymam. .. że odbierze mi Kamień...
 - Ten wysiłek prawie odebrał ci życie. Przez chwilę myślałem, że już to się stało. A jeśli chodzi o Kamień, to został zniszczony.
 - Zniszczony? - powtórzył Harry. - Przecież pana przyjaciel... Nicolas Flamel..."

- On umrze - szepnął Remus.

 "- Wiesz o Nicolasie? - zdziwił się Dumbledore. - No, no, naprawdę nieźle się spisałeś. Wszystko jak należy. No cóż, uciąłem sobie z Nicolasem małą pogawędkę i zgodziliśmy się, że tak będzie najlepiej. 
 - Ale to oznacza, że on i jego żona umrą...
 - Mają dość Eliksiru Życia, żeby pozałatwiać swoje sprawy, a potem... tak, umrą.
 Dumbledore uśmiechnął się na widok zdumienia na twarzy Harry’ego.
 - Komuś tak młodemu, jak ty może to wydać się niewiarygodne, ale dla Nicolasa i Perenelli to coś takiego, jak położyć się do łóżka po długim, bardzo długim dniu. Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody. A ten Kamień... cóż, to wcale nie była taka wspaniała rzecz. Sam pomyśl: tyle pieniędzy i lat życia, ile zechcesz! Dwie rzeczy, których ludzkie istoty pragną najbardziej... Tylko że ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze."

- Te słowa są takie mądre - powiedział Łapa.
- I takie pouczające - dodała Lily.

 "Harry leżał cicho, pogrążony w myślach. Dumbledore mruczał coś pod nosem i wpatrywał się w sufit. 
 - Panie profesorze - zaczął Harry. - Tak sobie myślę... Nawet jeśli nie ma już Kamienia, to jednak Vol... to znaczy Sam-Wiesz-Kto...
 - Nazywaj go Voldemortem, Harry. Zawsze nazywaj rzeczy po imieniu. Strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą."

- Ten człowiek wymyśla to sobie od tak. - Łapa pstryknął palcami.

 "- Tak, panie profesorze. No więc Voldemort może próbować innych sposobów, żeby wrócić, prawda? To znaczy... on nie zginął, tak? 
 - Tak, Harry, on nie zginął. Nadal gdzieś jest. Może szuka innego ciała, żeby w nie wstąpić... Nie jest do końca żywy, więc nie można go zabić. Pozostawił Quirrella, pozwolił mu umrzeć; swoim zwolennikom okazuje tyle samo zmiłowania, co wrogom. Niemniej, Harry, pamiętaj, że jeśli nawet udało ci się opóźnić odzyskanie przez niego mocy, trzeba będzie kogoś innego, kogoś, kto jest gotów walczyć z nim następnym razem, choć i jemu walka będzie się wydawała beznadziejna, tak jak tobie... a jeśli znowu uda się pokrzyżować plany Voldemorta... i znowu... może w końcu już nigdy nie odzyska dawnej mocy.
 Harry pokiwał głową, ale natychmiast tego pożałował. A potem powiedział:
 - Panie profesorze, jest jeszcze wiele innych rzeczy, o których chciałbym się dowiedzieć... prawdy..."

- Całej prawdy - dodał James.

 "- Prawdy - westchnął Dumbledore. - Prawda to cudowna i straszliwa rzecz, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie."

- Widzicie, znowu! - zawołał Łapa.


"Odpowiem jednak na twoje pytania, chyba iż uznam, że istnieją rozsądne powody, by odpowiedzi nie udzielić. I proszę cię z góry, żebyś mi wówczas wybaczył. Oczywiście nie będę kłamał. 
 - No więc... Voldemort powiedział, że zabił moją matkę tylko dlatego, że próbowała go powstrzymać, aby mnie nie zabił. Ale dlaczego chciał zabić właśnie mnie?
 Dumbledore westchnął po raz drugi.
 - Niestety, na pierwsze pytanie, które mi zadałeś, nie mogę ci odpowiedzieć. Nie dzisiaj. Nie teraz. Kiedyś się tego dowiesz... a teraz przestań o tym myśleć. Kiedy będziesz starszy... wiem, że przykro ci tego słuchać... ale dowiesz się wszystkiego, kiedy będziesz na to przygotowany. Harry zrozumiał, że nie powinien nalegać."

Lily ciężko westchnęła i spojrzała na zegarek. Dochodziła dwunasta i odczuwała już zmęczenie.

 "- Ale dlaczego Quirrell nie mógł mnie dotknąć? 
 - Twoja matka oddała za ciebie życie. Jedyną rzeczą, której Voldemort nie potrafi zrozumieć, jest miłość. Nie wiedział, że tak wielka miłość pozostawia wieczny ślad. Nie bliznę, nie znak widzialny... Jeśli ktoś kocha nas aż tak bardzo, to nawet jak odejdzie na zawsze, jego miłość będzie nas zawsze chronić. Ta miłość jest w twojej skórze. Quirrell, pełen nienawiści, żądzy i ambicji, dzielący ciało i duszę z Voldemortem, nie mógł ciebie dotknąć właśnie dlatego. Mękę sprawiało mu samo dotknięcie kogoś naznaczonego czymś tak dobrym."

Po policzku Lily spłynęła łza. James, który bacznie ją obserwował od razu ją przytulił. Nie odepchnęła go.

 "Dumbledore zainteresował się nagle jakimś ptaszkiem, który przysiadł na parapecie, co pozwoliło Harry’emu otrzeć łzy prześcieradłem. 
 - A ten płaszcz, sprawiający, że jest się niewidzialnym? - zapytał, kiedy odzyskał głos. - Wie pan, kto mi go przysłał?
 - Ach... tak się zdarzyło, że twój ojciec zostawił go mnie, a ja pomyślałem, że może ci się przydać. - W oczach Dumbledore’a pojawiły się wesołe błyski. - Bardzo użyteczna rzecz... Twój ojciec zakładał go najczęściej po to, żeby zakradać się do kuchni, kiedy tu był."

- Profesorze, żeby pan wiedział.- Huncwoci cicho się zaśmiali.

 "- I jest jeszcze coś...
 - Wal śmiało.
 - Quirrell i Snape...
 - Profesor Snape, Harry.
 - Tak, on... Quirrell powiedział, że Snape mnie nienawidzi, bo nienawidził mojego ojca. Czy to prawda?
 - No, raczej się nie lubili. Ale chyba nie tak, jak ty i pan Malfoy. A twój ojciec zrobił coś, czego Snape nie mógł mu wybaczyć.
 - Co?
 - Uratował mu życie."

- Co? - zdziwiła się Lily i spojrzała na Jamesa. Nic jej nie było o tym wiadomo.
- Opadła szczęka, co? - spytał James i uśmiechnął się huncwocko.
- Nie wierzę w to, co słyszę.


 "- Co?
 - Tak... - powiedział Dumbledore, jakby się nad czymś zastanawiał. - To śmieszne, jak działają ludzkie umysły, prawda? Profesor Snape nie mógł znieść myśli, że ma dług wdzięczności wobec twojego ojca... Myślę, że właśnie dlatego tak się starał, żeby cię ochronić w tym roku, bo czuł, że to w jakiś sposób wyrównuje ten dług. A potem mógłby już spokojnie nienawidzić twojego ojca...
 Harry starał się to zrozumieć, ale znowu rozbolała go głowa, więc zrezygnował.
 - Panie profesorze, jeszcze jedno...
 - Tylko jedno?
 - W jaki sposób Kamień znalazł się w mojej kieszeni?"

- Dobre pytanie - pochwalil go Remus.

 "- Ach, cieszę się, że o to zapytałeś. To jeden z moich bardziej udanych pomysłów, a między nami mówiąc, coś z tego wynika. Widzisz, Kamień mógł się dostać tylko w ręce kogoś, kto go chciał znaleźć - znaleźć, a nie wykorzystać, bo inaczej zobaczyłby w lustrze nie Kamień, ale samego siebie wytwarzającego złoto albo pijącego Eliksir Życia. Niezły pomysł, co? Nawet mnie samego mój mózg czasami zaskakuje... No, ale dość pytań. Radzę ci zabrać się do tych słodyczy. Ach! Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta! W młodości miałem pecha, natrafiając na fasolkę o smaku wymiocin i od tego czasu raczej za nimi nie przepadam... ale ten kolor to chyba toffi, co?
 Uśmiechnął się i włożył do ust złotobrązową fasolkę, po czym zakrztusił się i wymamrotał:
 - Niestety! Woszczyna z uszu!"

Skrzywili się mimowolnie.

 "Pani Pomfrey, pielęgniarka, była miłą kobietą, ale bardzo zasadniczą.
 - Tylko pięć minut - błagał Harry.
 - Wykluczone.
 - Wpuściła pani profesora Dumbledore’a...
 - Oczywiście, jest przecież dyrektorem, to całkiem co innego. Potrzebujesz odpoczynku.
 - Odpoczywam, leżę spokojnie, naprawdę. Och, pani Pomfrey, proszę...
 - No dobrze. Ale tylko pięć minut. I pozwoliła wejść Ronowi i Hermionie."

- Mogłaby czasami odpuścić - powiedział James.

 "- Harry! 
 Harry odniósł wrażenie, że Hermiona chce rzucić mu się na szyję, ale na szczęście w porę się opamiętała, bo jego głowa ciężko by to zniosła.
 - Och, Harry, już myśleliśmy, że... Dumbledore tak się niepokoił...
 - Cała szkoła o niczym innym nie mówi - rzekł Ron. - Co się naprawdę stało?
 Była to jedna z tych rzadkich okazji, kiedy prawdziwa relacja jest jeszcze bardziej dziwna i ekscytująca niż najdziksze pogłoski. Harry opowiedział im wszystko: o Quirrellu, o zwierciadle, o Kamieniu, o Voldemorcie. Ron i Hermiona byli wdzięcznymi słuchaczami: dech im zapierało we właściwych momentach, a kiedy Harry powiedział, kto był pod turbanem Quirrella, Hermiona aż zapiszczała."

Lily głośno ziewnęła.
- Komuś chce się spać. - Syriusz się uśmiechnął.
- Bardzo śmieszne - parsknęła.

 "- Więc Kamień przepadł na zawsze? - westchnął w końcu Ron. - I Flamel po prostu umrze? 
 - Ja też się zmartwiłem, ale Dumbledore uważa, że... zaraz, jak to było... „dla należycie uporządkowanego umysłu śmierć jest tylko początkiem nowej wielkiej przygody”.
 - Zawsze mówiłem, że on jest trochę stuknięty - powiedział Ron, sprawiając wrażenie, jakby nim jednak wstrząsnęło. 
 - A co było z wami? - zapytał Harry.
 - Ja wróciłam bez przeszkód - odpowiedziała Hermiona. - Doprowadziłam Rona do stanu używalności... trochę to trwało... pobiegliśmy do sowiarni, żeby przesłać wiadomość, ale spotkaliśmy Dumbledore’a w sali wejściowej.. . już wiedział... bo powiedział tylko: „Harry już tam jest, tak?” i popędził na trzecie piętro."

- Cały czas mnie to wszystko dręczy. Myślicie, że się później wyjaśni? - spytał Remus. Dużo go dręczyło pytań. Lily też miała swoje przypuszczenia.

" - Myślisz, że on chciał, żebyś to zrobił? - zapytał Ron. - Przecież przysłał ci tę pelerynę-niewidkę i w ogóle.
 - No wiecie - wybuchnęła Hermiona - jeśli tak było... to znaczy... to okropne... mogłeś zginąć.
 - Nie, to nie tak - powiedział Harry z namysłem.
 - To dziwny facet, ten Dumbledore. Myślę, że chciał mi dać szansę. Chyba wiedział, co się tutaj dzieje. Wiedział, co zamierzamy zrobić i zamiast nas powstrzymać, pomagał nam, żebyśmy potrafili tego dokonać. Uczył nas. To nie był przypadek, że pozwolił mi odkryć, jak działa to lustro. Jakby uważał, że mam prawo zmierzyć się z Voldemortem, jeśli tylko zdołam..."

- Przecież dyrektor nie wystawiłby zwyklego jedenastolatka na pastwę Voldemorta - oburzyła się Lily.

 "- Taak, Dumbledore to stuknięty facet, zgadza się - stwierdził Ron, jakby chciał powiedzieć: „przecież mówiłem”. - Słuchaj, Harry, musisz do jutra wyzdrowieć. No wiesz, jest zakończenie roku. Ślizgoni wygrali, to jasne... nie zagrałeś w ostatnim meczu quidditcha i Krukoni nas rozgromili... ale żarcie będzie ekstra. 
 W tym momencie wpadła pani Pomfrey.
 - Siedzicie tu już od piętnastu minut, a teraz WYNOCHA - oświadczyła stanowczo."

- I po plotkach - mruknął Łapa.
- Nie wierzę, że Ślizgoni znów wygrali - jęknął James.

 * * *
 "Harry przespał mocno całą noc i rano czuł się już zupełnie dobrze. 
 - Chcę iść na ucztę - powiedział pani Pomfrey, kiedy już poustawiała porządnie wszystkie pudła ze słodyczami. - Będę mógł, prawda?
 - Profesor Dumbledore mówi, że mam ci na to pozwolić - odpowiedziała z przekąsem, jakby uważała, że profesor Dumbledore nie zdaje sobie sprawy z ryzyka takiej decyzji. - I masz gościa.
 - Och, wspaniale. Kto to taki?
 Zanim skończył mówić, przez drzwi przecisnął się Hagrid. Jak zwykle w każdym wnętrzu, tak i tutaj wyglądał, jakby był o wiele za duży. Usiadł obok Harry’ego, spojrzał na niego i zalał się łzami.
 - To wszystko... moja... sakramencka... wina! - załkał, ukrywając twarz w dłoniach. - Powiedziałem tej odnodze piekła, jak uśpić Puszka! Sam mu powiedziałem! Tylko tego nie wiedział, a ja mu powiedziałem! Ja sam! Mogłeś umrzeć! Przeze mnie! Wszystko przez to jajo smoka! Już nigdy nie wypiję ani kropelki! Powinni mnie wywalić na zbity pysk i kazać żyć wśród mugoli!"

- Tak. Łatwo by się wtopił w ich otoczenie - powiedział James sarkastycznie. Łapa zachichotał.

" - Hagridzie! - Harry był wstrząśnięty tym wybuchem żalu i skruchy, a także widokiem strumieni łez znikających w gęstej brodzie. - Hagridzie, przecież on i tak by do tego jakoś doszedł, w końcu mówimy o Voldemorcie, odkryłby to sam, nawet gdybyś mu nie powiedział.
 - Mogłeś umrzeć! - zawył Hagrid. - I nie wypowiadaj tego imienia!
 - VOLDEMORT! - ryknął Harry i to Hagridem tak wstrząsnęło, że przestał szlochać. - Zmierzyłem się z nim i nazywam go po imieniu! Głowa do góry, Hagridzie, uratowaliśmy Kamień, już go nie ma, Voldemort nie może go użyć. Weź czekoladową żabę, mam ich mnóstwo...
 Hagrid wytarł nos ręką i powiedział:
 - To mi o czymś przypomniało. Mam dla ciebie prezent.
 - Ale to nie jest kanapka z mięsem gronostaja? - zapytał z niepokojem Harry, czym w końcu zmusił Hagrida do cichego chichotu."

- Nigdy, przenigdy nie jedzcie mięsa gronostaja - oznajmił im Remus i skrzywił się na samo wspomnienie tego obrzydliwego smaku.

 - Nie. Dumbledore dał mi wczoraj dzień wolny, żebym mógł to zrobić. Mógł mnie wylać, a jednak... no... tego... masz.
 Wyciągnął coś, co wyglądało jak ładna, oprawiona w skórę książka. Harry otworzył ją z ciekawością. W środku było pełno czarodziejskich fotografii. Z każdej strony uśmiechali się i machali do niego rękami jego rodzice."

- To miłe z jego strony - zagruchała Lily.

" - Wysłałem sowy do wszystkich kolegów szkolnych twoich starych, prosiłem o zdjęcia... wiedziałem, że nie masz ani jednego... podoba ci się?
 Harry nie był w stanie wypowiedzieć słowa, ale Hagrid to zrozumiał.
 Wieczorem Harry zszedł na dół na uroczyste zakończenie roku. Pani Pomfrey marudziła tak długo, osłuchując go, opukując i zaglądając w oczy i do gardła, że kiedy wszedł do Wielkiej Sali, wszyscy już tam byli. Sala była udekorowana na zielono i srebrno - barwy Slytherinu. Ślizgoni zdobyli puchar domów po raz siódmy z rzędu. Nad stołem nauczycielskim wisiał olbrzymi transparent z ich godłem, srebrnym wężem."

- Za rok im się uda - przerwał James.

 "Kiedy Harry wszedł, rozległy się zduszone okrzyki, potem zaległa cisza, a po chwili wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Usiadł na swoim miejscu przy stole Gryfonów, między Ronem a Hermioną, i starał się nie zauważać, że ludzie wstawali, by go lepiej widzieć. 
 Na szczęście po chwili wkroczył Dumbledore. Gwar podnieconych głosów ucichł.
 - Minął jeszcze jeden rok! - zaczął Dumbledore wesołym głosem. - Jeszcze jeden rok dobiegł końca, a ja muszę was trochę pomęczyć ględzeniem staruszka, zanim wszyscy zatopimy zęby w tych wybornych potrawach. Cóż to był za rok! Na szczęście wasze głowy są teraz trochę mniej puste niż na początku... i macie całe lato na opróżnienie ich przed początkiem następnego roku... A teraz, jak mi się wydaje, muszę przejść do ogłoszenia wyników waszego współzawodnictwa. Oto jak się przedstawia tabela: czwarte miejsce zajmuje Gryffindor, trzysta dwanaście punktów, trzecie Hufflepuff, trzysta pięćdziesiąt dwa punkty, Ravenclaw ma czterysta dwadzieścia sześć punktów, a Slytherin czterysta siedemdziesiąt dwa."

- Ostatni? - zapytali wszyscy. Nie mogli uwierzyć własnym uszom.

 "Przez stół Ślizgonów przewaliła się burza oklasków, wrzasków i głośnego tupania. Harry zobaczył, jak Draco Malfoy wali swoim pucharem w stół. To było straszne. 
 - Tak, tak, dobrze się spisaliście, Ślizgoni - rzekł Dumbledore. - Trzeba jednak wziąć pod uwagę ostatnie wydarzenia.
 W sali zaległa cisza. Z twarzy Ślizgonów spełzły uśmiechy.
 - Ehmm - odchrząknął Dumbledore. - Mam tu trochę punktów do rozdania w ostatniej chwili. Zobaczmy, co tutaj mamy. Tak... Najpierw... pan Ronald Weasley...
 Ron spurpurowiał; wyglądał jak rzodkiewka, która wylegiwała się zbyt długo na słońcu.
 - ...za rozegranie przez niego najlepszej od wielu lat partii szachów nagradzam Gryffindor pięćdziesięcioma punktami."

- A za górskiego trolla dostali tylko pięć - poskarżyła się Lily.

 "Od wiwatów Gryfonów zadygotało zaczarowane sklepienie: gwiazdy wyraźnie zamigotały. Percy wrzeszczał do innych prefektów: 
 - To mój brat! Mój najmłodszy brat! Wygrał w szachy z olbrzymami!
 W końcu znowu zrobiło się cicho.
 - Po drugie... panna Hermioną Granger... za użycie przez nią chłodnej logiki w obliczu ognia nagradzam Gryffindor pięćdziesięcioma punktami.
 Hermioną ukryła twarz w rękach; Harry był pewny, że zalała się łzami. Gryfoni zupełnie powariowali - mieli już sto punktów więcej.
 - No i po trzecie... pan Harry Potter - rzekł Dumbledore, a na sali zaległa głucha cisza. - ... Za jego zimną krew i rzadko spotykaną odwagę nagradzam Gryffindor sześćdziesięcioma punktami.
 Rozległ się ogłuszający ryk. Ci, którzy byli w stanie jednocześnie dodawać i ryczeć, zrozumieli, że Gryffindor miał już czterysta siedemdziesiąt dwa punkty - dokładnie tyle samo, co Slytherin."

- Remis?

- Przecież tak nie moze być!

"Zdobyliby puchar domów, gdyby Dumbledore dał Harry’emu choćby jeden punkt więcej. 
 Dumbledore podniósł rękę. Sala natychmiast ucichła.
 - Są różne rodzaje męstwa - powiedział z uśmiechem. - Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom. Dlatego nagradzam dziesięcioma punktami pana Neville’a Longbottoma.
 Ktoś, kto by stał na błoniach przed zamkiem, mógłby pomyśleć, że w Wielkiej Sali nastąpił jakiś potężny wybuch, tak głośny był wrzask Gryfonów."

- Wygraliśmy! - krzyknął uradowany Łapa.


"Harry, Ron i Hermiona wstali, rycząc w niebogłosy, kiedy Neville, blady jak papier, zniknął w tłumie, który rzucił się na niego, by go uściskać, poklepać i podrzucić w powietrze. Harry, wciąż krzycząc, trącił łokciem Rona i wskazał na Malfoya, który osłupiał, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie porażenia ciała. 
 - Co oznacza - zawołał Dumbledore, przekrzykując burzę aplauzu, bo teraz również Krukoni i Puchoni czcili wrzaskiem przegraną Ślizgonów - że trzeba będzie trochę zmienić dekoracje.
 Klasnął w dłonie. W mgnieniu oka zielone draperie zmieniły się na szkarłatne, srebro stało się złotem, olbrzymi wąż Slytherinu zniknął, a na jego miejscu pojawił się lew Gryffindoru. Snape wymienił uścisk dłoni z profesor McGonagall, zmuszając się do okropnego uśmiechu. Dostrzegł spojrzenie Harry’ego, a Harry zrozumiał, że stosunek Snape’a do niego nie zmienił się ani na jotę."

- Można się było spodziewać - odparł James.


"Ale teraz przestało go to już obchodzić. Wszystko wskazywało na to, że w przyszłym roku życie w Hogwarcie wróci do normy. 
 Był to najwspanialszy wieczór w życiu Harry’ego, lepszy od zwycięstwa w quidditchu, od Bożego Narodzenia czy od powalenia górskiego trolla... Wiedział, że ten wieczór będzie wspominał do końca życia..
 Harry prawie zapomniał, że nie ogłoszono jeszcze wyników egzaminów, ale w końcu musiało to nastąpić. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, zarówno on, jak i Ron dostali dobre oceny. Hermiona, rzecz jasna, miała najlepsze wyniki spośród wszystkich pierwszoroczniaków."

- A jakby inaczej - przerwał Łapa. Remus na niego warknął.


"Nawet Neville jakoś przeszedł, bo jego dobre stopnie z zielarstwa zrównoważyły fatalne oceny z eliksirów. Mieli nadzieję, że Goyle, który był równie głupi jak nikczemny, zostanie wywalony, ale jakoś przeszedł, co Ron skwitował gorzką uwagą, że nie można mieć wszystkiego naraz."

- No właśnie - powiedział James, patrząc na Lily, która kręciła głową z bezradności.

 "Nie wiadomo kiedy ich szafy opustoszały, a kufry same się zapakowały, Neville znalazł swoją ropuchę w kącie toalety, każdy otrzymał krótką notatkę, przypominającą, że w czasie wakacji nie wolno im używać żadnych zaklęć („Co rok mam nadzieję, że o tym zapomną”, stwierdził ponuro Fred Weasley), pojawił się Hagrid, aby ich przewieźć łódkami przez jezioro, i już siedzieli w ekspresie do Londynu, gawędząc i śmiejąc się, a za oknami wagonów robiło się coraz bardziej zielono i porządnie. Pociąg mijał miasteczka mugoli, a oni pogryzali fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta i zanim się spostrzegli, już ściągali szaty czarodziejów i wkładali kurtki i płaszcze, aby po chwili wysypać się na peron numer dziewięć i trzy czwarte na dworcu King’s Cross. 
Opuszczenie peronu zajęło trochę czasu. Przy barierce stał stary, pomarszczony strażnik, który wypuszczał ich dwójkami lub trójkami, żeby nie wywołać paniki wśród mugoli nagłym wyskoczeniem ze ściany całego tłumu chłopców i dziewcząt. 
 - Tego lata musicie do nas przyjechać - powiedział Ron. - Wyślę wam sowy.
 - Dzięki - odrzekł Harry. - Będę miał czego wyczekiwać.
 Szli, potrącani przez ludzi, ku bramie wiodącej do świata mugoli. Padały okrzyki:
 - Cześć, Harry!
 - Do zobaczenia, Potter!
 - Zawsze sławny - dodał Ron, szczerząc do niego zęby."

- Jak ojciec - dodała Lily.
- I jak chrzestny - dodał Black.

 "- Z wyjątkiem miejsca, w którym się za chwilę znajdę - mruknął Harry. 
 Przeszedł przez bramę razem z Ronem i Hermioną.
 - O, jest, mamo, to on, zobacz! To była Ginny Weasley, młodsza siostra Rona, ale wcale nie wskazywała na niego.
 - Harry Potter! - zapiszczała. - Patrz, mamo! Widzę...
 - Uspokój się, Ginny, to nieładnie pokazywać kogoś palcem.
 Pani Weasley obdarzyła ich ciepłym uśmiechem.
 - Rok był trudny? - zapytała.
 - Oj, tak - odpowiedział Harry. - Bardzo dziękuję za karmelki i sweter, pani Weasley.
 - Och, to nic takiego, kochaneczku.
 - Gotowy?
 To ostatnie pytanie warknął wuj Vernon, nadal purpurowy na twarzy, nadal obdarzony wielkimi wąsami i nadal wściekły na Harry’ego, który stał przed stacją w tłumie zwykłych ludzi, trzymając klatkę z sową.
 - Pan jest pewno z rodziny Harry’ego - zagadnęła go przyjaźnie pani Weasley.
 - Można i tak powiedzieć - odrzekł wuj Vernon.
 - Pospiesz się, chłopcze, nie będę marnować całego dnia. I odszedł. Harry zwrócił się do Rona i Hermiony.
 - Do zobaczenia w lecie.
 - Mam nadzieję, że będziesz miał... ee... dobre wakacje - powiedziała Hermioną, patrząc niepewnie na oddalającego się wuja Vernona, wstrząśnięta tym, że można być aż tak niemiłym.
 - Och, na pewno - rzekł Harry, a oni zdziwili się, widząc złośliwy uśmiech na jego twarzy. - Oni nie wiedzą, że nie wolno nam wykorzystywać magii w domu. Tego lata trochę sobie poużywam na Dudleyu."

- Dobry pomysł - pochwalił go James. Remus zamknał ksiażkę i odłożył na stolik. Nagle zrobiło się bardzo cicho.

- Zacznijmy drugą - poprosił Syriusz.
- Jestem zmęczona - odparła Lily.
- I co z tego?
- Ona ma rację. Chodźmy spać - potwierdził Remus. Pożegnali się i każdy poszedł w kierunku swego dormitorium.

Następnego ranka szybko zjedli śniadanie.W pośpiechu pili i jedli, czym bardzo zwrócili na siebie uwagę profesor McGonagall, jednak ona postanowiła się nie odzywać. Szybko opuścili Wielką Salę, a resztę drogi do portretu Grubej Damy dobiegli. Jednak na miejscu czekała na nich niespodzianka w postaci...
- Regulus - warknął Syriusz. - Co ty tu robisz? Myślałem, że wesoło spędzasz święta z naszą jakże wspaniałą rodziną.
Jego  był odczuwalny na kilometr.
- Uciekłem - odpowiedział cicho.
- Ty uciekłeś? Nie bądź śmieszny. Jesteś oczkiem w głowie matki i dumą ojca. Niby dlaczego miałbyś uciec?
- Może i jestem oczkiem w głowie matki. Może i jestem dumą ojca, ale tak się nie czuję. Nie chcę służyć Voldemortowi. Nie będę jego kolejnym pieskiem na posyłki. Nie będę za niego zabijał i torturował! - krzyknął Regulus, ale od razu złagodniał. - Nawet nie wiesz jak bardzo mi cię brakuje - wyszeptał. - Twojego śmiechu, twoich głupich, ale zabawnych pomysłów, naszej przyjaźni i braterstwa.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Bracia patrzyli sobie prosto w oczy.
- To minęło - odparł Syriusz i podawszy Grubej Dameie hasło, wszedł do pokoju, a za nim Peter, Remus i James. Lily też już miała przechodzić, ale młodszy Black złapał ją za nadgarstek i nie chciał puścić.
- Lily, proszę, powiedz, że mnie rozumiesz. Pomóż mi. - Jego szept był błagalny. Lily spojrzała w jego niebieskie oczy i dostrzegła w nich ból.
- Lily! - wołał ją James.
- Mogę ci zaufać? - spytała. On energicznie potrząsa głową. - To chodź.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech wdzięczności i radości. Wchodzą do środka i od razu wybucha kłótnia.
- Po co go przyprowadziłaś!! - krzyknął na nią Syriusz.
- Lily to nie rozsądne! - dodał James.
- On jest wrogiem, nie rozumiesz!! - znów odezwał się Łapa. Peter i Remus patrzyli na zaistniałą scenę, nie wiedząc, czy się przyłączyć do kłótni, czy nie.
- On jest tu pod moją opieką i jeżeli go stąd wyrzucicie, to wyjdę razem z nim - warknęła na nich Evans.
- Dlaczego to robisz? - zapytał Remus.
- Bo dobrze wiem, jak to jest mieć rodzeństwo, które cię nienawidzi - wyszeptała. Kiedy nikt się nie odezwał, boje zajęli wolne miejsca. Wzrok Regulusa powędrował na książki.
- Co to?
Lily zaczęła mu tłumaczyć, co się stało i mniej więcej skróciła pierwszą książkę.
- To kto zacznie drugą? A tak właściwie która to? - dopytywał Peter.
Jedna z książek uniosła się i powolnym ruchem podleciała do Regulusa, opadając mu na kolana. Wraz z książką pojawił się przed nim kawałek pergaminu.

Witaj Regulusie!
Nie przejmuj się nimi. Przejdzie im. Ja znam prawdę, która nie długo wyjdzie na jaw. 

                                                                                                                             H.


wtorek, 15 października 2013

Rozdział szesnasty

Słowem wstępu:
1) Pomijam rozdział piętnasty, bo mi nie wychodził. Zachowujemy się tak jakby był przeczytany.
2) Czyta Peter
3) Następny rozdział w przyszłym tygodniu


PRZEZ KLAPĘ W PODŁODZE

 "Kiedy w następnych latach Harry wspominał ten okres, nie mógł sobie przypomnieć, jak mu się udało zdać wszystkie egzaminy mimo towarzyszącego mu wciąż strachu, że w każdej chwili może się przed nim pojawić Voldemort. A jednak dni mijały jeden za drugim i nic nie wskazywało, by ktoś zdołał zabić lub przechytrzyć Puszka, strzegącego klapy w podłodze korytarza na trzecim piętrze."


- Przynajmniej zdał egzaminy – powiedziała szczęśliwa Lily.
James westchnął.
- Nasz syn jest w niebezpieczeństwie, a ty przejmujesz się głupimi egzaminami!
- Oh, przepraszam bardzo, że trosze się o jego edukację! – wykrzyknęła
- Ty byś się lepiej martwiła o jego życie! – warknął. – I co was tak bawi? - dodał, widząc najlepszych kumpli płaczących ze śmiechu.

"Było bardzo gorąco, zwłaszcza w wielkich klasach, gdzie odbywały się egzaminy pisemne. Prace pisali specjalnymi piórami, które zostały zaczarowane w taki sposób, żeby ściąganie było niemożliwe."
 
- I tak da się oszukiwać – powiedział Syriusz. Nie raz ściągał i ani razu nie został przyłapany, tak samo jak reszta huncwotów.
- Nawet zbyt łatwo – dodał James i uśmiechnął się huncwocko.

 "Mieli również egzaminy z praktyki. Profesor Flitwick wzywał ich pojedynczo do klasy, żeby sprawdzić, czy potrafią sprawić zaklęciem, by ananas tańczył po stole."


- Minęło tyle lat, a oni robią to samo na sprawdzianach? – zdziwiła się Lily. Dobrze pamiętała egzamin z zaklęć. Musiała sprawić, by ananas zaczął tańczyć. Udało jej się. Tak samo Remusowi, Jamesowi, Syriuszowi i Peterowi.

"Profesor McGonagall kazała im zmieniać mysz w tabakierkę; punkty dostawało się za ładny kształt i ozdoby, a traciło, kiedy tabakierka miała wąsy."


Syriusz uśmiechnął się na wspomnienie tego egzaminu. Jemu nie wyszła tabakierka, jemu wyszła ozdobiona mysz bez wąsów. O dziwo zdał ten egzamin. Profesorka dala mu zadawalający i kazała wyjść z klasy. Gdy tylko zamknął drzwi, usłyszał gromki śmiech McGonagall. Odkąd uczyła w Hogwarcie, jeszcze żadnemu uczniowi nie wyszło nic podobnego.

"Snape dyszał im nad karkami, kiedy próbowali sobie przypomnieć, jak się robi napój powodujący zanik pamięci."
 
- Jestem pewien, że czuliby się lepiej, gdyby nikt nad nimi nie stał i nie dyszał nad ich kartkami – powiedział James. Lily przewróciła oczami. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że on – Severus Sanpe – mógł, aż tak bardzo się zmienić.

 "Harry starał się jakoś znieść przeszywające bóle czoła, które go nękały od czasu nocnej wyprawy do puszczy."

- Dziwne – mruknęła Lily. – Blizny zwykle nie bolą – dodała i spojrzała na resztę. Byli zdezorientowani.

"Neville uważał, że to wyjątkowo paskudny przypadek nerwicy egzaminowej, ale prawda była taka, iż Harry budził się w nocy, dręczony swoim dawnym koszmarem sennym, tyle że teraz było jeszcze gorzej, bo pojawiała się również zakapturzona postać zbroczona krwią"

Lily wzdrygnęła się na samo wspomnienie.  

"Ron i Hermiona nie widzieli tego, co Harry zobaczył na leśnej polanie, nie mieli na czołach bolesnych blizn i być może dlatego nie przejmowali się tak Kamieniem, jak on. Voldemort budził w nich łęk, to oczywiste, ale nie nawiedzał ich w snach, a poza tym tak byli zajęci nauką, że nie mieli czasu na zamartwianie się, co knuje Snape albo ktokolwiek inny."


- A powinni. Kto wie, co wymyśli Snape! – oburzył się Syriusz. Wiedział, że Smarkerus interesuje się czarną magią. Od tego momentu zaczął na niego uważać, ale nie bać. Syriusz Black nikogo się nie boi.
- No właśnie – dodał James.
- Podchodzicie do tego zbyt sceptycznie – odparła Lily.
- Jeszcze tak dużo nie wiesz – powiedział Remus. Musiał przyznać rację chłopakom. Snape był podejrzany, bardzo podejrzany.

 "Ostatni egzamin był z historii magii. Jeszcze tylko jedna godzina odpowiadania na pytania dotyczące zbzikowanych starych czarodziejów i wynalazców samomieszających się kociołków i będą wolni, wolni przez cały cudowny tydzień, po którym nastąpi ogłoszenie wyników. Kiedy duch profesora Binnsa powiedział im, żeby odłożyli pióra i zwinęli pergaminy, nawet Harry przyłączył się do radosnych wiwatów całej klasy."


- A kto by się nie cieszył – zdziwił się James. Dla niego pisać sprawdzian z historii magii, to tak jak być torturowanym.
.  
 "- To było o wiele łatwiejsze, niż myślałam - powiedziała Hermiona, kiedy razem ze wszystkimi wyszli na zalane słońcem błonie przed zamkiem. - Niepotrzebnie się uczyłam Kodeksu Honorowego Wilkołaków z 1637 roku i o powstaniu Elfrika Gorliwego."



- Nawet JA się nie uczyłam Kodeksu z 1637 r. – powiedziała Lily. Huncwoci spojrzeli na nią z niedowierzanie. Lily Evans czegoś się nie nauczyła.  

 "Po każdym egzaminie Hermiona lubiła jeszcze raz przejść przez pytania testowe, ale Ron oświadczył, że na samą myśl o tym robi mu się niedobrze, więc poszli nad jezioro i usiedli na trawie w cieniu drzewa. Bliźniacy Weasleyowie i Lee Jordan drażnili czułki olbrzymiej ośmiornicy, która wygrzewała się na płyciźnie."

 
- Czy tylko mnie przeraża ten potwór? – zapytał Peter. Pamiętał, jak wpadł, kiedyś do jeziora i ośmiornica owinęła sobie jedną mackę wokół jego pasa i wyrzuciła na brzeg. Zrobiła to w przyjaznym geście, ale do dzisiaj Peter nie zbliża się zbytnio do jeziora.

 "- Koniec z nauką - westchnął z ulgą Ron, rozciągając się na trawie. - Mógłbyś wreszcie przestać się krzywić na cały świat, Harry, mamy przed sobą cały tydzień, zanim się dowiemy, jak nam źle poszło, więc nie ma co się martwić na zapas."



- No właśnie! – wykrzyknął Syriusz.
- Ciesz się słonecznym dniem – dodał James.  

 "Harry pocierał sobie czoło.
- Och, chciałbym wiedzieć, co to znaczy! - wybuchnął ze złością. - Ta blizna bardzo mi dokucza... to już wcześniej się zdarzało, ale
nigdy tak często, jak teraz.
 - Idź do pani Pomfrey - poradziła mu Hermiona."



- I niby co jej powie? Że boli go blizna od kiedy zobaczył Voldemorta – powiedział sarkastycznie Łapa i prychnął.  

 "- Nie jestem chory. Myślę, że to ostrzeżenie... Coś nam grozi..."


 Lily spojrzała na książkę ze strachem.

 "Rona nic nie było w stanie zaniepokoić: było za gorąco."



- Ej! Wymyślmy Harry'emu ksywkę – zaproponował Łapa. James walnął się w czoło.
- Dlaczego prędzej tego nie wymyśliłem – mruknął.
- Jakieś propozycje? – zapytał Remus.
- Jelonek? – zaproponował niepewnie Peter. James skrzywił się. To było dla niego za słodkie.
- To może Rogacz Junior - powiedział James.
- Nie. To musi być coś… innego – odparł Łapa.
- Rogasiątko – powiedziała w końcu Lily. Huncwoci spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
- Możesz powtórzyć? - zapytał Remus.
- Rogasiątko – powtórzyła.
- Genialne – wyszeptał Syriusz – Jak na to wpadłaś?
- Skoro na Jamesa mówcie Rogacz, to Harry jako jego syn może być Rogasiątkiem – wytłumaczyła.
- Extra!
- Mogę dalej? - zapytał Peter. Remus pokiwał energicznie głową.

 "- Harry, wyluzuj się, Hermiona ma rację, póki Dumbledore jest w pobliżu, Kamień jest bezpieczny. Zresztą nic nie wskazuje na to, że Snape znalazł jakiś sposób, by przejść obok Puszka. Już raz prawie stracił nogę, więc nie będzie próbował po raz drugi. A prędzej Neville zagra w reprezentacji Anglii w quidditcha, niż Hagrid pozwoli, by coś się stało Dumbledore'owi."


- Ja też będę grać w reprezentacji - rozmarzył się James. 


 "Harry pokiwał głową, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że o czymś zapomniał i że było to coś ważnego. Kiedy próbował im to wyjaśnić, Hermiona powiedziała:
 - To przez te egzaminy. Ja też obudziłam się w nocy i zaczęłam przeglądać notatki z transmutacji, dopóki nie przypomniałam sobie, że już to zdaliśmy."


 - Po co powtarzać coś, co się już zdało? - zapytał Syriusz. Dla niego to nienormalne zachowanie.

 "Harry był jednak pewny, że to poczucie niepewności nie miało nic wspólnego z nauką. Patrzył na sowę, szybującą ku szkole na tle jasnego, niebieskiego nieba. Hagrid był jedyną osobą, od której dostawał listy. Hagrid nigdy by nie zdradził Dumbledore’a. Hagrid nigdy by nie powiedział nikomu, jak sobie poradzić z Puszkiem... nigdy... ale...
 Nagle zerwał się na nogi."


- Co jest? - zapytał zdezorientowany James.

 "- Dokąd idziesz? - zapytał Ron sennym głosem.
 - Coś mi przyszło do głowy - rzekł Harry. Był blady. - Musimy iść i zobaczyć się z Hagridem. Natychmiast.
- Po co? - zdziwiła się Hermiona, ale posłusznie wstała.
 - Nie wydaje się wam to trochę dziwne - powiedział Harry, kiedy wspinali się na porośnięte trawą zbocze - że Hagrid od dawna marzył o smoku, a tu nagle pojawia się jakiś obcy właśnie z jajem smoka? Ilu ludzi chodzi sobie spokojnie z jajem smoka w kieszeni, choć wiadomo, że to jest sprzeczne z prawem? No i taki facet od razu trafia na Hagrida. Uważacie, że to przypadek? A dlaczego ja nigdy na kogoś takiego nie trafiłem?"


 - Rzeczywiście. Dlaczego prędzej się nie skapnęłam? - powiedziała Lily i lekko pokiwała głową. Huncwoci też zrozumieli. Teraz wszystko było logiczne.
 
 "- O czym ty mówisz? - zapytał Ron, ale Harry nie odpowiedział, pędząc już przez błonia ku skrajowi lasu.
Hagrid siedział w fotelu przed chatką; miał podwinięte spodnie i rękawy i łuskał groch do wielkiej miednicy.
- Cześć - powitał ich z uśmiechem. - No jak, już po egzaminach? Macie czas, żeby się czegoś napić?
 - Tak, pro... - odpowiedział Ron, ale Harry przerwał mu"


- No właśnie. Przejdźcie od razu do rzeczy - odparł Remus.

 "- Nie, bardzo się spieszymy, Hagridzie. Muszę cię o coś spytać. Pamiętasz tę noc, kiedy wygrałeś Norberta? Jak wyglądał ten nieznajomy, z którym grałeś w karty?
- A bo ja wiem - odrzekł Hagrid obojętnym tonem. - Był w płaszczu z kapturem.
Cała trójka uniosła brwi i wytrzeszczyła oczy.
- Co się tak dziwicie? W Świńskim Łbie zawsze jest sporo różnych dziwaków... To ten pub w wiosce. Może był nielegalnym sprzedawcą smoków, ja wiem? Nie widziałem jego twarzy, przez cały czas miał ten kaptur.
 Harry osunął się na kolana obok miski z grochem."


- Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Lily. Była przerażona.

 "
- O czym z nim rozmawiałeś, Hagridzie? Wspomniałeś w ogóle o Hogwarcie?
 - Może i wspomniałem - powiedział Hagrid, marszcząc czoło. - Taaa... zapytał mnie, co ja robię, a ja mu powiedziałem, że jestem tu gajowym... Pytał, jakie tu są zwierzęta... więc mu powiedziałem... no i... tego... że najbardziej to chciałbym mieć smoka... a wtedy... czy ja wiem, nie bardzo pamiętam, bo... tego... no, on wciąż mi stawiał... Zaraz... taa, powiedział, że ma jajo smoka i moglibyśmy o nie zagrać w karty... Ale chciał wiedzieć, czy umiałbym się nim zaopiekować, no wiecie, czy dam sobie radę... więc mu powiedziałem, że jak dałem sobie radę z Puszkiem, to i ze smokiem sobie poradzę..."


Wszyscy jęknęli. Ta cała sytuacja coraz bardziej im się nie podobała.

 "- A on... on się zainteresował Puszkiem? - zapytał Harry, starając się zachować spokój.
 - No... taaa... pytał się, czy dużo takich trójgłowych piesków biega sobie wokół Hogwartu, więc mu powiedziałem, że Puszek to pestka, jeśli tylko wie się, jak go uspokoić... no... trzeba tylko mu na czymś zagrać, a robi się łagodny jak baranek i zasypia..."


- Hagridzie, powinieneś trzymać język za zębami - powiedział Remus.
- Teraz znów wpakują się w kłopoty - jęknęła Lily.

Nagle zrobił przerażoną minę.
- Cholibka! Nie powinienem tego mówić! - wybełkotał. - Zapomnijcie o tym! Hej... dokąd lecicie?
Harry, Ron i Hermiona nie odezwali się do siebie ani jednym
słowem, póki nie zatrzymali się w sali wejściowej, która wydała im się bardzo chłodna i ponura po jasnych, nagrzanych słońcem błoniach.
 - Musimy iść do Dumbledore’a - oświadczył Harry. - Hagrid powiedział temu nieznajomemu, jak przejść obok Puszka, a pod tym kapturem ukrywał się albo Snape, albo sam Voldemort... Łatwo mu poszło, jak tylko spił Hagrida. Mam nadzieję, że Dumbledore nam uwierzy. Może nam też pomóc Firenzo, jeśli tylko Zakała go nie powstrzyma. Gdzie jest gabinet Dumbledore’a?"


- No to mają problem - jęknął Remus.

 "Rozejrzeli się wokoło, jakby się spodziewali, że zobaczą jakąś wskazówkę. Nigdy im nie powiedziano, gdzie mieszka Dumbledore i jeszcze nigdy nie spotkali nikogo, kto by tam był.
- Trzeba po prostu... - zaczął Harry, ale urwał, bo w wielkiej sali rozległ się nagle donośny głos.
- Co wy tu robicie?
Była to profesor McGonagall, niosąca wielki stos książek.
 - Chcemy się zobaczyć z profesorem Dumbledore’em - wypaliła Hermiona, a Harry i Ron uznali to za przejaw dużej odwagi."


- Nawet bardzo dużej - odparł James.

 "- Zobaczyć się z profesorem Dumbledore’em? - powtórzyła McGonagall, jakby uznała to za bardzo podejrzaną zachciankę. - A po co?
Harry przełknął ślinę... no tak, po co...
 - To tajemnica - odpowiedział, ale zaraz tego pożałował, bo nozdrza profesor McGonagall zadrgały niebezpiecznie."


 - Wiejcie póki wam życie miłe! - wykrzyknął James.

 "- Profesor Dumbledore opuścił szkołę dziesięć minut temu - oznajmiła chłodnym tonem. - Otrzymał pilną sowę z Ministerstwa Magii i natychmiast poleciał do Londynu.
 - Nie ma go? - prawie krzyknął Harry. - Już go nie ma?"


 - Radziłbym wam stamtąd wiać i iść po kamień - powiedział Syriusz.
- Głupi jesteś! - warknęła Lily. - Nawet nie wiesz co, oprócz Puszka, pilnuje kamienia. Mogą sobie nie poradzić!
- Teraz się martwisz o jego życie? Jakoś przed chwilą obchodziły cię tylko jego egzaminy - wtrącił James.
- No właśnie! - potwierdził Łapa.
- Egzaminy...! - zaczęła Lily, ale nie dane jej było skończyć. Remus głośno krzyknął " zamknijcie się!" i spojrzeli z powrotem na Petera, który wrócił do tekstu.

 "- Profesor Dumbledore to bardzo znana osobistość i jego czas jest bardzo drogi.
- Ale to bardzo ważne.
 - Czy mam rozumieć, Potter, że to coś, co chcecie mu powiedzieć, jest ważniejsze od Ministerstwa Magii?"


- Z całą pewnością kamień jest ważniejszy - odparł Syriusz.

 "- Pani profesor - powiedział Harry, odrzucając wszelkie względy ostrożności - to naprawdę bardzo ważne... Chodzi o Kamień Filozoficzny..."

- Po co jej to mówiłeś? - jęknął James.

 "Profesor McGonagall mogła się spodziewać wszystkiego, ale nie tego. Książki wypadły jej z rąk, ale nawet się nie schyliła, żeby je podnieść.
- Skąd wiesz o... - wycedziła przez zęby.
- Pani profesor... myślę... nie, ja wiem, że Sn... że ktoś chce wykraść Kamień. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledore’em.
Wpatrywała się w niego podejrzliwie, wyraźnie nadał wstrząśnięta tym, co usłyszała.
 - Profesor Dumbledore wraca jutro - powiedziała w końcu. - Nie wiem, w jaki sposób dowiedziałeś się o Kamieniu, ale możesz być pewny, że nikt nie może go wykraść, jest zbyt dobrze strzeżony."


- No chyba jednak nie, skoro Snape wie już wszystko! - wykrzyknął James.

 "- Ale, pani profesor...
 - Potter, ja naprawdę wiem, o czym mówię - przerwała mu, schyliła się i zebrała książki. - Na waszym miejscu poszłabym do parku i cieszyła się z pięknej pogody."


 - I zostawiła kamień w spokoju - dodała Lily. Nie chciała, żeby coś się stało Harry'emu.

 "Ale oni tego nie zrobili."


Evans mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak "Głupi jak ojciec"

 "- To będzie dziś w nocy - powiedział Harry, kiedy profesor McGonagall oddaliła się na tyle, że nie mogła go usłyszeć. - Snape dzisiaj w nocy przejdzie przez klapę w podłodze. Wie już wszystko, co chciał wiedzieć, a teraz pozbył się Dumbledore’a. To on wysłał tę sowę. Założę się, że w Ministerstwie Magii bardzo się zdziwią, kiedy zobaczą Dumbledore’a."


 - Też jestem takiego zdania - powiedział Peter.

 "- Ale co możemy... - Hermiona nagle urwała. Harry i Ron odwrócili się, widząc jej przerażone spojrzenie. Za nimi stał Snape.
 - Dzień dobry - powiedział uprzejmym tonem."


- Uprzejmym? - zapytał Łapa, jakby nie dowierzał temu, co przeczytał Glizdogon.

 "Wytrzeszczyli na niego oczy.
- W taki piękny dzień nie powinniście tutaj siedzieć - dodał z dziwnym, pokrętnym uśmieszkiem.
- My właśnie... - zaczął Harry, nie mając najmniejszego pojęcia, co powiedzieć dalej.
 - Powinniście być trochę ostrożniejsi - rzekł Snape. - Ktoś może pomyśleć, że znowu coś knujecie. A Gryffindor stracił już chyba przez was dość punktów, prawda?
 Harry spłonął rumieńcem. Odwrócili się, żeby wyjść na zewnątrz."


 - Nie! Idźcie w drugą stronę - wtrącił Black. Lily spojrzała na niego ze złością w oczach.

"- Ostrzegam cię, Potter - zawołał Snape - jeszcze jedna nocna eskapada, a osobiście dopilnuję, żeby cię wyrzucono ze szkoły. Życzę miłego dnia.
 I odszedł w kierunku pokoju nauczycielskiego."


- A ja osobiście dopilnuję, żebyś przez cały miesiąc miał zielone włosy - warknął James. Syriusz potwierdził ten pomysł zacierając ręce.

 "Na schodach zewnętrznych Harry zwrócił się do dwójki przyjaciół.
- Posłuchajcie, co musimy zrobić - wyszeptał. - Jedno z nas musi pilnować Snape’a... poczekać przy pokoju nauczycielskim i śledzić go, kiedy wyjdzie. Hermiono, ty będziesz najlepsza.
- Dlaczego ja?
 - To jasne - powiedział Ron. - Możesz udać, że czekasz na profesora Flitwicka. Och, panie profesorze - zaczął przemawiać wysokim głosem - tak się denerwuję, chyba się pomyliłam w pytaniu czternastym B..."


 Huncwoci się zaśmiali. Lily nie widziały w tym nic zabawnego.
 
 "- Zamknij się - warknęła Hermiona, ale zgodziła się pójść i pilnować Snape’a.
- A my zaczaimy się przy wejściu do korytarza na trzecim piętrze - powiedział Harry do Rona. - Idziemy.
Ale ta część planu nie wypaliła. Gdy tylko doszli do drzwi oddzielających Puszka od reszty szkoły, pojawiła się tam profesor McGonagall i tym razem natychmiast straciła panowanie nad sobą.
 - Co, może wam się wydaje, że trudniej was minąć niż pokonać kilka potężnych zaklęć? Mam już dość tych bzdur! Jeśli się dowiem, że któreś z was znalazło się w pobliżu tych drzwi, Gryffindor straci kolejne pięćdziesiąt punktów! Tak, Weasley, ukarzę cały dom, choć jestem jego opiekunem!"


- Żaden opiekun tak nie robi. Tylko ona jest jakaś nie normalna - wtrącił James.

 "Wrócili do pokoju wspólnego.
- No, przynajmniej Hermiona pilnuje Snape’a - powiedział Harry, gdy nagle dziura w portrecie Grubej Damy otworzyła się i wyskoczyła z niej Hermiona.
 - Przykro mi, Harry! - jęknęła. - Snape wyszedł i zapytał mnie, co tam robię, więc powiedziałam, że czekam na Flitwicka, a Snape poszedł, żeby go wywołać i... Flitwick wyszedł, a Snape sobie poszedł... i nie wiem, gdzie teraz jest."


- Cholera - mruknął Black.
- Nie przejmuj się Łapciu, to przecież syn huncwota - powiedział James z dumą. - A jego matka to  najmądrzejsza i najładniejsza dziewczyna w szkole - dodał. Lily przewróciła oczami i lekko się zarumieniła.

 "- No tak, więc pozostało tylko jedno - powiedział Harry. Pobladł, a oczy mu błyszczały. - Dzisiaj w nocy spróbuję dostać się do Kamienia przed Snape'em.
 - Zwariowałeś! - krzyknął Ron."


- Przecież to jest niebezpieczne - dodała rudowłosa.

 "- Nie możesz tego zrobić! - zaperzyła się Hermiona. - Po tym, co usłyszeliśmy od Snape’a i McGonagall? Wyrzucą cię!
 - NO TO CO? - krzyknął Harry. - Nie rozumiecie? Jeśli Snape dorwie się do Kamienia, Voldemort wróci! Nie wiecie, co było, kiedy już raz próbował przejąć tu władzę? Jeśli teraz tego dokona, w ogóle nie będzie już żadnej szkoły, z której będą mogli kogokolwiek wyrzucić! Zamieni ją w kupę gruzów albo zrobi tu szkołę czarnej magii! Utracenie jakichś punktów w ogóle przestało mieć znaczenie, nie rozumiecie tego? Co, może myślicie, że jak Gryffindor zdobędzie puchar, to Voldemort zostawi was i wasze rodziny w spokoju? Jeśli mnie złapią, zanim dostanę się do Kamienia, to trudno, wrócę do Dursleyów i będę czekał, aż Voldemort tam mnie dopadnie, po prostu umrę trochę później, bo nigdy, przenigdy nie stanę po stronie czarnej magii! Tej nocy wejdę tam i żadne z was mnie nie powstrzyma! Voldemort zabił moich rodziców, zapomnieliście o tym?"


- Harry byłby dobrym kapitanem drużyny Quidditcha - powiedział James. - Jego przemowy są bardzo motywujące.

 "
- Masz rację, Harry - powiedziała cicho Hermiona.
- Użyję peleryny-niewidki - dodał Harry. - Całe szczęście, że ją odzyskałem.
- Chyba zmieścimy się pod nią we troje? - zapytał Ron.
- We troje?
- A co, myślisz, że pozwolimy ci pójść samemu?
- No pewnie, że nie - powiedziała Hermiona. - Myślisz, że bez nas dasz sobie radę? No dobra, pójdę i poszperam w moich książkach, może znajdę coś, co się przyda...
 - Ale jeśli nas nakryją, was też wyrzucą."


 - Prawdziwi przyjaciele nie zwracają na to uwagi - powiedział Remus i uśmiechnął się do chłopaków. Oni to odwzajemnili. Byli bardzo zgrani.

 "- Mnie nie - oznajmiła ponuro Hermiona. - Flitwick powiedział mi w tajemnicy, że u niego dostałam sto dwadzieścia punktów. Po czymś takim nie mogą mnie wyrzucić."


- Sto dwadzieścia? - zapytał zszokowany Łapa. - Przez całe sześć lat tyle nie zdobyłem!
- A ja tak - powiedziała zadowolona z siebie Lily. Black pokazał jej język, za co oberwał od niej poduszką.

 "Po kolacji cała trójka siedziała w pokoju wspólnym, czekając z niepokojem na nadejście nocy. Nikt im nie przeszkadzał; żaden z Gryfonów nie zamierzał odzywać się do Harry’ego. Po raz pierwszy był z tego rad. Hermiona przeglądała swoje notatki, mając nadzieję znaleźć choć jedno z zaklęć, które mieli pokonać. Harry i Ron wiele ze sobą nie rozmawiali. Każdy rozmyślał nad tym, co zamierzają zrobić."


 - Merlinie! Po co tam idą? Nie rozumieją, że to niebezpieczne - odparła Lily. Nie rozumiała, dlaczego jej syn ma tak mało oleju w głowie? Ale to w końcu Potter.

 "Pokój powoli się wyludniał; wszyscy rozchodzili się do sypialni.
- Lepiej weź ten płaszcz - mruknął Ron, kiedy w końcu wyszedł Lee Jordan i zostali sami.
 Harry pobiegł na górę do ciemnego dormitorium. Wyciągnął pelerynę i nagle zauważył flet, który Hagrid podarował mu na Boże Narodzenie. Schował go do kieszeni - jakoś nie czuł się zbyt dobrze usposobiony do śpiewania Puszkowi kołysanek."


- Będzie dobrze młody! Wierzymy w ciebie - wtrącił Syriusz i splótł palce. W końcu to był jego chrześniak.

 "Wrócił do salonu.
- Lepiej okryjmy się peleryną już tutaj. Upewnimy się, że zakryje wszystkich... bo jeśli Filch zobaczy jedną z naszych stóp wędrującą sobie po korytarzu...
- Co robicie? - rozległ się głos z ciemnego kąta pokoju.
 Z odwróconego do nich tyłem fotela wstał Neville, ściskając swoją ropuchę, która sprawiała wrażenie, jakby znowu zatęskniła za wolnością."


- Niech sobie już idzie. Wszystko im popsuje - powiedział rozdrażniony James. 

 "- Nic, Neville, nic - opowiedział Harry, szybko chowając pelerynę za plecami. Neville spojrzał na ich twarze.
- Znowu gdzieś wychodzicie - rzekł.
- Coś ty? - Hermiona udała zdziwienie. - Nigdzie nie idziemy. Dlaczego nie kładziesz się do łóżka, Neville?
 Harry zerknął na stary zegar koło drzwi. Nie można było dłużej czekać, Snape mógł już teraz usypiać Puszka."


- Zróbcie coś - odparł zdenerwowany Łapa. Lily niespokojnie wierciła się w fotelu. James i Remus patrzyli z zaciekawieniem na książkę.

 "- Nie wolno wam nigdzie iść - oświadczył Neville. - Znowu was złapią. Gryffindor znowu przez was ucierpi.
- Ty nic nie rozumiesz, Neville - rzekł Harry. - To bardzo ważne.
Ale Neville był w stanie wskazującym na przypływ rozpaczliwej odwagi.
 - Nie pozwolę wam! - krzyknął i stanął przed portretem Grubej Damy. - Nie przejdziecie! Ja... Będę się bił!"


Wszyscy, bez wyjątku, parsknęli śmiechem. Zdawali sobie z tego sprawę, że Neville nie mógłby skrzywdzić muchy.

 "- Neville! - ryknął Ron. - Odejdź od dziury i nie bądź kretynem...
- Nie nazywaj mnie kretynem! - wrzasnął Neville.
- Nie złamiecie już żadnego punktu regulaminu! A ty sam mi mówiłeś, żebym się nikomu nie poddawał!
- Tak, ale nie mówiłem o nas. Neville, nie wiesz, co robisz.
Zrobił krok w jego stronę, a Neville wypuścił z rąk ropuchę, która natychmiast skorzystała ze sposobności i znikła w ciemnym kącie.
- Nie wiem? No to chodź, spróbuj! - krzyknął Neville, podnosząc pięści. - Jestem gotowy! Harry zwrócił się do Hermiony.
- Zrób coś - jęknął. Hermiona zbliżyła się do Neville’a.
- Neville, bardzo mi przykro, naprawdę, ale muszę to zrobić.
I podniosła różdżkę.
 - Petrificus Totalus! - zawołała, celując różdżką w Neville’a."


- No proszę, proszę. Kto by pomyślał? - mruknął Syriusz.

 "Ręce Neville’a przylgnęły do boków. Nogi złączyły się razem. Całe ciało zesztywniało. Zachwiał się i upadł na twarz na podłogę, sztywny jak tablica.
Hermiona podbiegła i przewróciła go na plecy. Miał zaciśnięte szczęki, więc nie mógł mówić. Tylko oczy się poruszały, spoglądając na nich z przerażeniem.
- Co mu zrobiłaś? - wyszeptał Harry.
- Pełne porażenie ciała - odpowiedziała z żalem.
- Och, Neville, wybacz mi.

- Musieliśmy to zrobić, nie ma czasu na wyjaśnienia - dodał Harry.
- Zrozumiesz to później, Neville - rzekł Ron, kiedy przestąpili nieruchome ciało i naciągnęli na siebie pelerynę-niewidkę."

- Ale się będzie dziać - powiedział James z ekscytacją w glosie. Syriusz uważał tak samo. Lily uważała, że gorzej już być nie może, Remus rozmyślał nad tym, co może ich jeszcze spotkać. Był trochę ciekawy, co się zdarzy, a Peter uważał, że nawet on by tam poszedł. Może był tchórzliwy, ale uwielbiał, gdy coś się działo.


"Ale wszyscy troje poczuli, że pozostawienie Neville’a, leżącego bez ruchu na podłodze, nie wróży dobrze. Teraz cień każdego posągu wyglądał jak Filch, a każdy poświst wiatru brzmiał jak rzucający się na nich gdzieś z góry Irytek. 
Kiedy stanęli u stóp schodów, zobaczyli Panią Norris, czającą się w pobliżu szczytu. 
- Och, kopnijmy ją raz, ale zdrowo - szepnął Ron w ucho Harry’emu,"

- Popieram ten pomysł - powiedział Łapa i uśmiechnął się chytrze.


"ale ten potrząsnął głową."

Black zrobił obrażoną minę.


"Ominęli kocicę ostrożnie, a ona zwróciła na nich swoje rozjarzone ślepia, ale się nie poruszyła. 
Nie spotkali nikogo aż do schodów wiodących na trzecie piętro. W połowie schodów Irytek obluzowywał chodnik, tak, żeby ktoś się wywrócił."

 - A więc to on - powiedział James. - A McGonagall cały czas obwiniała nas.

"- Kto tam? - zapytał nagle, kiedy wspinali się ku niemu. Zmrużył swoje wstrętne czarne oczy. - Wiem, że tu jesteś, chociaż cię nie widzę. Kim jesteś, ghulem, widmem czy jakimś głupim kotem z pierwszego roku? 
Uniósł się w powietrze i polatywał nad schodami, patrząc na nich z ukosa.
Harry wpadł na genialny pomysł."

 - Każdy jego pomysł jest genialny. Przecież to mój chrześniak - powiedział z dumą Syriusz. Lily przewróciła oczami.

- Irytku - powiedział ochrypłym szeptem - tak się składa, że Krwawy Baron ma swoje powody, aby być niewidzialnym."

- Geniusz - wyszeptał James.
- Nie oszukujmy się. Myślenie odziedziczył po mnie - odparła Lily. James zmierzył ją wzrokiem i pokazał jej język. 


"Mało brakowało, a Irytek runąłby w dół i zleciał ze schodów, tak się przestraszył. Odzyskał równowagę, kiedy był już blisko nich. 
- Och, najmocniej przepraszam, wielmożny panie Baronie - powiedział przymilnym tonem. - To mój błąd, moja pomyłka... nie widziałem pana... no tak, bo jest pan niewidzialny... raczy wybaczyć staremu Irytkowi ten głupi żart...
- Mam tu sprawę do załatwienia - zachrypiał Harry.- Tej nocy trzymaj się od tego miejsca z dala. 
- Ależ oczywiście, wasza wielmożność - odrzekł Irytek, unosząc się ponownie w powietrze. -Jestem pewny, że wszystko pójdzie po myśli szanownego pana Barona. Nie będę przeszkadzał.
I poszybował w głąb ciemnego korytarza."

- Dobrze Rogasiątko - pochwalił go Remus.

"- Wspaniale, Harry! - szepnął Ron. Po kilku chwilach byli już u drzwi korytarza na trzecim piętrze - drzwi, które były otwarte. 
- No i stało się - powiedział cicho Harry. - Snape już przeszedł obok Puszka."

- Nie! - jęknęli huncwoci. Lily przewróciła oczami.

"Widok tych otwartych drzwi uprzytomnił im w pełni, co zamierzają zrobić. Stali, milcząc i kuląc się pod peleryną. 
- Jeśli chcecie wracać - szepnął Harry - nie będę miał do was pretensji. Możecie wziąć pelerynę, nie będzie mi już potrzebna.
- Nie bądź głupi - powiedział Ron.
- Idziemy - oświadczyła Hermiona.
Harry pchnął uchylone drzwi. Zaskrzypiały okropnie, a potem rozległo się dudniące warczenie. Wszystkie trzy nosy psa zwróciły się w ich kierunku, marszcząc się i węsząc."

Lily mimowolnie się zatrzęsła ze strachu. James chciał ją przytulić, ale dziewczyna posłała mu groźne spojrzenie i cofnął się trochę.  

"- Co tam leży przy jego łapach? - zapytała szeptem Hermiona. 
- Wygląda jak harfa - powiedział Ron. - Pewno Snape ją zostawił.
- Bestia musiała się obudzić, gdy tylko przestał grać - rzekł Harry. - No, to spróbujmy...
Przyłożył flet Hagrida do ust i zaczął dmuchać. Nie przypominało to żadnej melodii, ale już po pierwszych tonach pies przymknął wszystkie trzy pary oczu. Harry ostrożnie nabrał powietrza i grał dalej. Powoli ucichło warczenie - potwór zachwiał się lekko, a potem osunął na kolana i w końcu padł na podłogę, pogrążony w głębokim śnie."

James zaczął się szczerzyć. Zastanawiał się, czy Syriusz też by zasnął, jakby był psem?

"- Nie przestawaj grać - ostrzegł Harry’ego Ron, kiedy wyśliznęli się spod peleryny i zaczęli skradać ku klapie w podłodze. Kiedy zbliżyli się do trzech olbrzymich głów, poczuli gorący, cuchnący oddech. 
- Chyba uda się nam podnieść tę klapę, co? - szepnął Ron, zerkając ponad grzbietem psa. - Chcesz iść pierwsza, Hermiono?
- Nie, nie chcę!
- No dobra.
Ron zacisnął zęby i ostrożnie przestąpił łapy psa. Pochylił się i pociągnął za kółko w klapie, a ta natychmiast się otworzyła."

- To wszystko jest zbyt proste - powiedziała Lily. Reszta się z nią zgodziła.

"- Co tam widzisz? - zapytała nerwowo Hermiona. 
- Nic... tu jest ciemno... nie ma jak zejść, trzeba tam wskoczyć.
Harry, który wciąż grał na flecie, pomachał drugą ręką, żeby zwrócić uwagę Rona na siebie.
- Chcesz wejść pierwszy? Jesteś pewny? - zapytał Ron. - Nie wiem, jak tam jest głęboko. Daj flet Hermionie, żeby się nie obudził."

- W życiu bym tam pierwsza nie weszła - odparła Lily. Zwłaszcza, że nie wiedziała, co ją dalej czeka.

"Harry podał jej flet. W ciągu kilku sekund ciszy pies warknął i drgnął, ale gdy tylko Hermiona zaczęła grać, znowu zapadł w głęboki sen. 
Harry przelazł przez psa i zajrzał w ciemną dziurę. Nie było widać dna.
Opuścił się w dół i zawisł na samych palcach. Potem spojrzał na Rona i rzekł:
- Jeśli coś mi się stanie, nie właźcie za mną. Idźcie prosto do sowiarni i wyślijcie sowę do Dumbledore’a, dobrze?
- Jasne - opowiedział Ron.
- Mam nadzieję, że za chwilę się zobaczymy...
I puścił się. I zaczął spadać, spadać, spadać, czując podmuch zimnego, wilgotnego powietrza na twarzy, aż..."

- Matko! Peter czytaj szybciej! - powiedzieli w tym samym momencie James i Lily. Syriusz i Remus wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

"PLUMP. Wylądował na czymś miękkim."

- Dziwne - mruknął Remus. To coś może i było miękkie, ale z pewnością niebezpieczne.


"Odetchnął z ulgą, usiadł i pomacał naokoło, bo jeszcze się nie przyzwyczaił do ciemności. Wyglądało na to, że siedział na czymś w rodzaju rośliny. 
- W porządku! - krzyknął w stronę jasnego kwadracika wielkości znaczka pocztowego, który majaczył nad jego głową. - Miękkie lądowanie, możecie skakać!
Ron skoczył i wylądował tuż obok niego.
- Z czego to jest? - zapytał, gdy odzyskał oddech.
- Nie wiem, to chyba jakaś roślina. Myślę, że jest tutaj, żeby złagodzić upadek."

- Nie wydaje mi się, żeby to było tam tylko po to - odparła Lily i zaczęła sobie przypominać wszystkie rośliny, które mogły czegoś chronić.


"Hermiono, skacz! 
Odległe tony fletu nagle ucichły. Usłyszeli głośne szczeknięcie, ale Hermiona zdążyła skoczyć. Wylądowała z drugiej strony Harry’ego.
- Musimy być gdzieś bardzo głęboko pod szkołą - powiedziała.
- Dobrze, że to coś tu rośnie - zauważył Ron.
- Dobrze? - wrzasnęła Hermiona. - Popatrzcie na siebie!
Zerwała się na nogi i przywarła do wilgotnej ściany. Nie przyszło to jej łatwo, bo w tej samej chwili, gdy wylądowała, roślina zaczęła oplatać jej nogi grubymi pędami. Harry i Ron byli już uwięzieni - łodygi oplotły im nogi tak mocno, że zaczęły drętwieć."

- Diabelskie sidła! - wykrzyknęli razem Lily i Remus. Pozostali spojrzeli na nich z nadzieja, że im to wytłumaczą.
- Jeśli się nie pośpieszą to będzie z nimi źle - powiedziała Lily, widząc miny chłopków.

"Hermionie udało się uniknąć ich losu tylko dlatego, że w porę to spostrzegła. Teraz patrzyła, przerażona, jak koledzy szamocą się, próbując uwolnić nogi, ale im rozpaczliwej szarpali za łodygi, tym ciaśniej i mocniej ich oplatały. 
- Nie ruszajcie się! - krzyknęła Hermiona. -Wiem co to jest... to diabelskie sidła!
- Och, jak to dobrze, że wiemy, jak to się nazywa, to naprawdę wielka ulga! - warknął Ron, odchylając się, bo złowrogie pędy już sięgały mu szyi."

Wszyscy zachichotali.

"- Cicho bądź, próbuję sobie przypomnieć przeciwzaklęcie! 
- No to się pospiesz, nie mogę oddychać! - wysapał Harry, walcząc ze splotem zaciskającym się wokół jego piersi.
- Diabelskie sidła, diabelskie sidła... Co mówiła profesor Sprout?... Że to lubi ciemność i wilgoć... 
- Więc zapal coś! - wykrztusił Harry."

- Dobrze Harry - pochwaliła go rudowłosa.

"- Tak... no jasne... ale tu nie ma drewna! - krzyknęła Hermiona, wykręcając sobie ręce. 
- CZY TY ZWARIOWAŁAŚ? - zawył Ron. - JESTEŚ CZARODZIEJKĄ CZY NIE?
- Och, tak! - powiedziała Hermiona, wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, mrucząc coś pod nosem. Z różdżki wyleciały niebieskie płomienie, takie same, jakimi kiedyś podpaliła szatę Snape’a. Po chwili obaj chłopcy poczuli, że uścisk diabelskich łodyg słabnie - kurczyły się i cofały przed światłem i ciepłem. W końcu opadły z nich i byli wolni."

Lily wypuściła głośno powietrze. Trochę się uspokoiła.

"- Całe szczęście, że przykładałaś się do zielarstwa, Hermiono - powiedział Harry, gdy stanął obok niej przy murze, ocierając pot z czoła. 
- Tak - dodał Ron - i całe szczęście, że Harry nie stracił głowy w kryzysowej sytuacji... „Tu nie ma drewna”, słowo daję..."

- To jemu należą się podziękowania - dodał Peter.

"- Tędy - rzeki Harry, wskazując na kamienny korytarz. Była to zresztą jedyna droga, którą mogli dokądkolwiek pójść. 
Prócz odgłosów własnych kroków słyszeli tylko ciche kapanie wody. Korytarz biegł w dół, co przypomniało Harry’emu wizytę w podziemiach Gringotta. Nie było to miłe wspomnienie, zwłaszcza kiedy pomyślał o smokach strzegących podobno skrytek w skarbcu... Jeśli spotkają smoka, i to dorosłego... Jeśli Norbert był jeszcze mały, to dorosły..."

- Proszę, niech już te smoki się skończą - powiedziała czarownica błagalnie.
- Głowa do góry, Liluś. Już minęli przeszkodę Hagrida.

"- Słyszycie? - szepnął Ron. 
Harry wytężył słuch. Gdzieś z przodu dochodziły ciche szelesty i jakby pobrzękiwanie.
- Myślisz, że to duch?
- Nie wiem... mnie to przypomina skrzydła...
Doszli do końca korytarza i zobaczyli jasno oświetloną komnatę o wysokim sklepieniu, pełną małych, niezwykle barwnych ptaszków, kłębiących się i wirujących w powietrzu. Po drugiej stronie były ciężkie drewniane drzwi."

- Jak myślicie. Co tam jest? - zapytał James .

"- Myślisz, że rzucą się na nas, jak będziemy szli przez komnatę? - zapytał Ron. 
- Chyba tak - opowiedział Harry. - Nie wyglądają zbyt groźnie, ale jeśli rzucą się całą chmarą... No, ale nie mamy wyboru... Biegnę.
Wziął głęboki oddech, zasłonił twarz rękami i pobiegł przez komnatę. Spodziewał się ukłuć ostrych dziobów i pazurów, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dotarł do drzwi bez przeszkód. Nacisnął na klamkę - drzwi były zamknięte."

Nikt nadal nie rozumiał, o co chodzi.

"Po chwili dobiegli do niego Ron i Hermiona. Wszyscy razem napierali na drzwi, ale ani drgnęły, nawet wówczas, kiedy Hermiona użyła zaklęcia Alohomora
- No i co teraz? - zapytał Ron.
- Te ptaki... przecież nie mogą tu być dla dekoracji - powiedziała Hermiona.
Popatrzyli na ptaki, szybujące ponad ich głowami, połyskujące, podzwaniające cicho w powietrzu... Podzwaniające?.
- To nie ptaki! - krzyknął nagle Harry. - To są klucze! Uskrzydlone klucze... popatrzcie uważnie. To znaczy, że... - Rozejrzał się wokoło, podczas gdy Roni Hermiona przypatrywali się stadu latających kluczy. - Tak! Popatrzcie! Miotły! Musimy złapać właściwy klucz!"

- Do tego zadania najlepiej nadaje się Harry - stwierdził Syriusz.

"- Ale tu są setki: kluczy! 
Ron przyjrzał się uważnie dziurce od klucza.
- Musimy szukać dużego, staroświeckiego... prawdopodobnie srebrnego, jak klamka.
Każde chwyciło miotłę i poderwało się w powietrze, śmigając między rojami skrzydlatych kluczy. Wymachiwali rękami, zakręcali nagle, nurkowali, ale zaczarowane klucze umykały tak szybko, że nie można było złapać choćby jednego.
Ale w końcu Harry był szukającym, i to najmłodszym szukającym w tym stuleciu. Miał wrodzony talent dostrzegania tego, czego nie widzieli inni. Po minucie szybowania pośród chmary tęczowych skrzydełek dostrzegł wielki srebrny klucz, który miał jedno skrzydło skrzywione, jakby już ktoś go raz złapał i w pośpiechu wpychał w dziurkę."

- Dobrze Harry. Teraz wystarczy go złapać - wtrącił Remus.

"- To ten! - zawołał do dwójki przyjaciół. - Ten wielki... tam... nie, tam... z jasnoniebieskimi skrzydłami... z jednej strony pióra są powykrzywiane." 
Ron pomknął w kierunku wskazanym przez Harry’ego, rąbnął w sklepienie i o mały włos nie spadł z miotły.
- Musimy go okrążyć! - zawołał Harry, nie spuszczając wzroku ze srebrnego klucza. - Ron, ty od góry...
Hermiono, trzymaj się niżej i nie pozwalaj mu zlecieć w dół... a ja spróbuję go złapać. Dobra, TERAZ!"

- Do ataku! - wykrzyknęli w tym samym czasie Łapa i Rogacz, po czym uśmiechnęli się do siebie i przybili piątki.

"Ron zanurkował, Hermiona wystrzeliła w górę, a Harry poszybował prosto na klucz, który pofrunął w kierunku ściany. Harry wychylił się i z niezbyt przyjemnym chrzęstem przygwoździł klucz jedną ręką do kamiennego muru. Radosne okrzyki Rona i Hermiony odbiły się echem po wysokiej komnacie. 
Szybko wylądowali, a Harry pobiegł do drzwi, ściskając w ręku wyrywający się klucz. Wepchnął go szybko do dziurki i przekręcił, a klucz natychmiast wyskoczył i uleciał w powietrze.
- Gotowi? - zapytał Harry z ręką na klamce."

- Merlinie - jęknęła Lily. Bała się. tak strasznie się o nich bała. 

"Kiwnęli głowami. Harry otworzył drzwi. 
Następna komnata była tak ciemna, że początkowo nic nie widzieli. Jednak kiedy weszli do środka, zapłonęło światło i ich oczom ukazał się zdumiewający widok."

- Proszę tylko nie smok. Proszę niech to nie będzie smok - powtarzała w kółko Lily.

"Stali na skraju olbrzymiej szachownicy, za czarnymi figurami, które były większe od nich i wyrzeźbione z czarnego kamienia. Naprzeciw nich, po drugiej stronie komnaty, stały w dwóch rzędach białe figury. Harryemu, Ronowi i Hermionie dreszcz przebiegł po plecach - wysokie figury nie miały twarzy."

- Myślicie... myślicie, że będą musieli grać? - zapytał niepewnie Remus. 

"- A co teraz zrobimy? - szepnął Harry. 
- To przecież jasne, nie? - opowiedział Ron. - Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój. Za białymi figurami widniały kolejne drzwi.
- Ale jak? - zapytała Hermiona.
- Chyba będziemy musieli sami łazić po szachownicy - powiedział Ron.
Podszedł do czarnego skoczka i wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. Koń natychmiast zaczął grzebać kopytami po kamiennej posadzce, a rycerz zwrócił ku Ronowi głowę w przyłbicy.
- Czy mamy... ee... przyłączyć się do was, żeby przejść na drugą stronę?
Czarny rycerz skinął głową. Ron odwrócił się do przyjaciół."

Lily była na skraju wytrzymałości psychicznej. James przysunął się do niej i mocno przytulił. Teraz się nie opierała. Chciała mieć w kimś wsparcie.

"- Zaraz, niech pomyślę... Wydaje mi się, że musimy zastąpić trzy czarne figury... 
Harry i Hermiona stali spokojnie, dając mu czas do namysłu. W końcu oznajmił:
- Słuchajcie, nie obraźcie się, ale nie jesteście najlepsi w szachach...
- Dobra, nie obrażamy się - przerwał mu Harry. - Po prostu nam powiedz, co mamy robić.
- No więc tak... Harry, zajmij miejsce tego gońca, a ty, Hermiono, stań na miejscu tej wieży.
- A ty?
- Ja będę skoczkiem."

- Ja nie będę tego dalej czytać - oznajmił Peter stanowczym głosem. - Za dużo jak dla mnie jednego dnia.
- Daj mi to - warknął Lunatyk i wziął od niego książkę.


"Figury chyba to usłyszały, bo kiedy skończył, skoczek, goniec i wieża odwróciły się plecami do białych figur i zeszły z szachownicy, pozostawiająca trzy puste miejsca dla Harry’ego, Rona i Hermiony. 
- Białe zawsze zaczynają - powiedział Ron, zerkając na szachownicę. - Tak... zobaczcie...
Biały pion posunął się do przodu o dwa pola.
Ron zaczął kierować czarnymi figurami. Przenosiły się posłusznie tam, gdzie im polecił. Harry’emu drżały kolana. A jeśli przegrają?"

 Wszyscy myśleli to samo. Co jeśli im się nie uda? Będą musieli wrócić na górę?

"- Harry... przesuń się o cztery pola w prawo. 
Pierwszego prawdziwego wstrząsu doznali, kiedy stracili drugiego skoczka. Biała królowa przewróciła go na posadzkę i powlokła poza szachownicę, gdzie został, leżąc twarzą w dół.
- Musiałem na to pozwolić - powiedział Ron, ale minę miał lekko przerażoną. - Hermiono, teraz możesz zbić tego gońca. No, bierz go.
Za każdym razem, gdy zrobili zły ruch, białe były bezlitosne. Wkrótce pod ścianą piętrzył się stos czarnych figur. Dwukrotnie Ron dostrzegł w ostatniej chwili, że Harry i Hermiona są zagrożeni. On sam miotał się po szachownicy, zbijając prawie tyle samo białych figur, ile stracili czarnych."

- Mam nadzieję, że wie co robi - wyszeptała Lily.

"- Już jesteśmy blisko - mruknął nagle. - Zaraz, niech pomyślę... niech pomyślę... 
Biała królowa zwróciła ku niemu oblicze bez twarzy.
- Tak... - powiedział cicho Ron - jest tylko jedno wyjście... muszę dać się zabić.
- NIE! - krzyknęli Harry i Hermiona.
- To są szachy! - szepnął Ron. - Trzeba ponosić ofiary! Zrobię ruch o jedno pole do przodu, ona mnie zbije... a ty, Harry, będziesz mógł zamalować ich króla!
- Ale...
- Chcesz powstrzymać Snape’a czy nie?"

- Przyjaciele są ważniejsi - wtrącił Remus.

"- Ron... 
- Słuchaj, jeśli się nie pospieszysz, on może wykraść Kamień!
Nie było innego wyjścia.
- Gotów? - zawołał Ron, a twarz mu pobladła. - Idę tutaj... a jak wygracie, nie marudźcie, tylko...
Zrobił krok do przodu, a biała królowa natychmiast się na niego rzuciła i uderzyła go w głowę kamienną ręką. Padł na posadzkę. Hermiona krzyknęła, ale nie ruszyła się ze swojego pola. Biała królowa zwlokła Rona poza szachownicę. Wyglądał, jakby zemdlał.
Harry zrobił trzy kroki w lewo.
Biały król zerwał koronę z głowy i cisnął mu ją pod nogi. Wygrali. Figury rozstąpiły się i skłoniły, pozostawiająca im wolną drogę do drzwi. Harry i Hermiona rzucili ostatnie rozpaczliwe spojrzenie na Rona i przebiegli przez drzwi do następnej komnaty.
- A jeśli on..."

- Nawet tak nie myślcie - zawołała Lily. Co prawda wiedziała, że jej nie usłyszą, ale nie mogła się powstrzymać.

"- Nic mu nie będzie - powiedział Harry, starając się przekonać samego siebie. - Co mamy dalej? 
- Była już Sprout ze swoimi diabelskimi sidłami, Flitwick musiał zakląć te klucze, McGonagall zaczarowała szachy.. . to znaczy, że czekają nas zaklęcia Quirrella i Snape’a...
Doszli do kolejnych drzwi.
- W porządku? - szepnął Harry.
- Wchodź.
Harry pchnął drzwi.
Obrzydliwy zapach uderzył ich w nozdrza, aż musieli zakryć twarze szatami. Oczy zaszły im łzami, ale zdołali zobaczyć na podłodze trolla, jeszcze większego od tego, którego kiedyś spotkali. Leżał jak martwy, z krwawym guzem na czole."

- Przynajmniej nie smok - sapnęła Lily.
- Ty i to twoje poczucie humoru - odparł Łapa sarkastycznie.

"- No dobrze, że nie musimy z nim walczyć - szepnął Harry, kiedy przeszli ostrożnie nad jedną z potężnych nóg. - Szybko, zwiewajmy stąd, bo tracę oddech. 
Otworzył następne drzwi i oboje zawahali się, nie wiedząc, co ich czeka za nimi, ale zobaczyli tylko stół, a na nim siedem butelek różnego kształtu, ustawionych w równym rzędzie.
- To robota Snape’a - powiedział Harry. - Co mamy zrobić?
Przekroczyli próg i natychmiast buchnął za nimi ogień, odcinając im powrotną drogę. Był to jednak zwykły ogień: płomienie miały barwę purpury. W tej samej chwili czarne płomienie ogarnęły drzwi w przeciwległej ścianie. Znaleźli się w pułapce."

- Merlinie! Co to jest? - Lily spojrzała na książkę z lękiem.

"- Zobacz! - Hermiona chwyciła zwój pergaminu leżący obok butelek. Harry zajrzał jej przez ramię i razem odczytali następujące słowa: 
Groza czyha za wami, a szczęście przed wami,
Dwie z nas wam pomogą, żadna nie omami,
Jedna z siedmiu pozwoli pójść dalej przed siebie,
Inna pozwoli wrócić temu, który jest tu potrzebie,
Dwie z nas kryją zacne wino pokrzywowe,
Trzy truciznę wsączą w serce oraz w głowę.
Wybieraj, jeśli nie chcesz cierpieć tutaj wiecznie,
Oto cztery wskazówki, jak przeżyć bezpiecznie:
Pierwsza: jakkolwiek chytrze trucizna się skrywa,
Jest zawsze z lewej strony tego, co dala pokrzywa;
Druga: różną mają zawartość butelki ostatnie,
Lecz jeśli chcesz iść naprzód, nie pij płynu z żadnej;
Trzecia: różne mają flaszki kształty i wymiary,
Lecz najmniejsza i największa kryją dobre czary;
Czwarta: obie drugie od końca smak podobny mają,
Choć wyglądem całkiem się nie przypominają.
Hermiona głośno westchnęła, a Harry ze zdumieniem zobaczył uśmiech na jej twarzy."

- Niby co ją tak bawi. Przecież to głupie - powiedział Syriusz. Nie rozumiał ani słowa z owego wierszyka.
- To logika - odparła Lily i uśmiechnęła się.
- Wielu czarodziejów polega na takich zadaniach - dodał Remus.
- Bo po co czarodziejowi, takie ... takie coś - powiedział James i machnął ręką.

"- Wspaniale - powiedziała. - To nie jest magia, to logika. Zwykła zagadka. Wielu najpotężniejszych czarodziejów nie ma pojęcia o logice. Dla nich to pułapka bez wyjścia. 
- A dla nas nie?
- Oczywiście, że nie. Mamy tu wszystko, czego nam potrzeba. Siedem butelek: w trzech jest trucizna, w dwóch wino, jedna przeprowadzi nas bezpiecznie przez czarny ogień, a jedna cofnie nas do ognia purpurowego."

- I to wszystko taaakie logiczne - mruknął Black.

"- Ale skąd mamy wiedzieć, którą wypić? 
- Daj mi minutę.
Hermiona przeczytała tekst kilka razy. Potem przeszła tam i z powrotem wzdłuż stołu, mrucząc coś do siebie i wskazując palcem na różne butelki. W końcu klasnęła w dłonie.
- Mam - oznajmiła. - Najmniejsza butelka przeprowadzi nas przez czarny ogień, do Kamienia. Harry spojrzał na mały flakonik.
- Tego płynu jest tak mało, że wystarczy tylko dla jednej osoby. Zaledwie jeden mały łyczek. Popatrzyli po sobie."

- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że to Harry tam pójdzie - powiedziała Lily.
- Bo tak jak ojciec lubi ryzyko - odparł James.
- Dalej Rogasiatko! Poradzisz sobie! - zawołał Syriusz.

"- A która pozwoli przejść z powrotem przez purpurowe płomienie? 
Hermiona wskazała na pękatą butelkę, ostatnią po prawej stronie.
- Wypijesz to - rzekł Harry. - Tak, posłuchaj mnie. Wróć i zajmij się Ronem. Weźcie miotły z komnaty z uskrzydlonymi kluczami. Pozwolą wam unieść się tym szybem aż do klapy w podłodze i przelecieć nad Puszkiem. Potem lećcie prosto do sowiarni i wyślijcie Hedwigę do Dumbledore’a. Potrzebujemy jego pomocy. Może mi się uda powstrzymać Snape’a przez pewien czas, ale chyba nie na długo. Nie mogę z nim się równać.
- Ale, Harry... a jeśli jest z nim Sam-Wiesz-Kto?"

Lily pobladła na twarzy. Przez krótka chwile słychać tylko było trzaskający ogień, a później Lupin znów zaczął czytać.

"- No cóż... Raz już miałem szczęście - odpowiedział Harry, wskazując na swoją bliznę. - Może dopisze mi i tym razem. 
Hermionie drżały wargi. Nagle podskoczyła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Hermiono!
- Harry... wiesz, jesteś naprawdę wielkim czarodziejem.
- Ty jesteś o wiele lepsza - powiedział Harry, bardzo zmieszany, kiedy go puściła.
- Ja! Książki! I trochę inteligencji! Są ważniejsze rzeczy... przyjaźń i męstwo... i... och, Harry... bądź ostrożny!"

- Kobiety - mruknął Łapa.

"- Ty wypij pierwsza - rzekł Harry. - Jesteś pewna, która jest która, tak? 
- Oczywiście.
Łyknęła zdrowo z pękatej butelki i wstrząsnęła się.
- To nie była trucizna? - zapytał Harry z niepokojem.
- Nie... ale przypomina lód.
- Szybko, idź, bo to może działać krótko.
- Powodzenia... bądź ostrożny...
- IDŹ!"

Lily poruszyła się niespokojnie na fotelu. Tak samo James, który wyglądał na bardzo zdenerwowanego.

"Hermiona odwróciła się i przeszła przez purpurowe płomienie. 
Harry wziął głęboki oddech i podniósł mały flakonik. Stanął twarzą do czarnych płomieni.
- No to idę - powiedział i jednym łykiem wypił zawartość."

- Uda ci się - wyszeptał Rogacz.

"Poczuł się rzeczywiście tak, jakby krew zamieniła mu się w lód. Odstawił flakonik i ruszył naprzód; zobaczył, jak czarne płomienie liżą mu ciało, ale ich nie czuł - przez chwilę nie widział nic prócz ciemnego ognia - i oto był już po drugiej stronie, w ostatniej komnacie. 
Ktoś już tam był, ale nie był to Snape. I nie był to nawet Voldemort."

- Jak to nie Snape? - zapytali razem James i Syriusz. Lily cichutko powiedziała "wiedziałam" i westchnęła.
- To koniec rozdziału - oznajmił Lupin. - Czytać do końca?
W odpowiedzi skinęli mu głowami.

Szablon